Witajcie!
Dziś temat bardzo dla mnie trudny i niełatwy...
Zwłaszcza po tak długim czasie, odkąd po raz pierwszy ową kwestię poruszałam.
Nie wiem bowiem czy wiecie, ale kilkanaście lat temu miałam problemy z zaburzeniami odżywienia.
Nie owijając w bawełnę: cierpiałam na anoreksję:
Klik!. Dzięki wsparciu rodziny udało mi się wygrać z chorobą i nawet, gdy później pojawiły się kilka razy nawroty tego paskudztwa, to szybko potrafiłam się z tego wyrwać, przez co - pozornie - wszystko wracało do normy.
Tu celowo użyłam słowa "pozornie", bowiem tak naprawdę zawsze gdzieś z tyłu głowy, słyszałam kuszący mnie głos mojej przyjaciółki Any (potoczny skrót od anoreksji), mówiący mi, co ja najlepszego robię, że jestem znowu gruba i muszę ponownie się ogarnąć i schudnąć.
Na całe szczęście moja psychika i samoświadomość były na tyle silne i pewne swoich wartości, że dobre kilka lat kompletnie się moją wagą nie przejmowałam.
Jadłam to co lubię, wtedy kiedy jestem głodna.
Warto też zaznaczyć, że tak naprawdę nie wiedziałam, ile ważę.
Po dawnych perypetiach jedzeniowych, waga została wyrzucona hen daleko, aby mnie już nigdy nie korciło kontrolowanie mojej masy ciała.
Jedynie po rozmiarach noszonych przeze mnie ubrań wiedziałam, że cały czas utrzymuję swój wymiar sprzed lat i ciągle mieszczę się w S/36.
W międzyczasie zaczęłam przyjmować tabletki antykoncepcyjne, które na ok. 2 lata moje gabaryty sylwetkowe delikatnie zmieniły - przybyły mi wtedy tak na oko może ze trzy kilogramy - ale cały czas rozmiar 36 był dla mnie dobry. Wiedziałam jednak, że ta nadwyżka wagowa to efekt leków i sądziłam, że po odstawieniu tabletek wszystko wróci do normy. Niestety tak się nie stało, ów dodatkowy tłuszczyk zadomowił się u mnie na dobre i nie chciał odejść, ale o dziwo jakoś specjalnie mi to przeszkadzało.
Wszystko się natomiast zmieniło w momencie, gdy zaszłam w ciążę. Praktycznie z dnia na dzień zaczęłam czuć się spuchnięta, ociężała i taka jakaś pełna, mimo że kompletnie nie byłam głodna i dosłownie jadłam porcje wróbelka: Klik!.
Do tego zaczęły się regularne wizyty u lekarza, celem kontroli mojego stanu zdrowia i wagi... Ja wiem, że to normalna procedura i tak powinno być, ale postawcie się na moim miejscu, kiedy to po raz pierwszy od ponad 10 lat stajecie na wadze i Waszym oczom ukazuje się prawie 6 kg więcej, niż pamiętacie. Nie ukrywam, że to był największy cios dla mnie, gdy zamiast wagi 51 kg zobaczyłam jakieś kosmiczne 57 kg... które ciągle rośnie.
Ostatni pomiar wagowy z tego miesiąca pokazał 59 kg, która to liczba bardzo mnie zdołowała i długo nie potrafiłam pogodzić się z faktem, że już tyle ważę, a to dopiero początek ciążowego tycia... Jest mi bardzo ciężko z tego powodu, biję się codziennie z myślami, co mam dziś zjeść i w jakich ilościach, aby dostarczyć organizmowi potrzebne mikro i makroelementy, ale tak, aby tego nie było za dużo.
Gwoli jasności: nie głodzę się, nie ćwiczę, nie stosuję środków przeczyszczających. Staram się po prostu jakoś to wszystko na spokojnie poukładać w głowie, aby dawne naleciałości związane z manią odchudzania nie dopuścić do głosu... Mam bowiem świadomość, że teraz dbam nie tylko o siebie, ale i o malucha rosnącego w brzuchu.
Musiałam się komuś wyżalić z moich rozterek wewnętrznych.
Po lewej zdjęcie mojej sylwetki sprzed ciąży, po prawej obecnie:
Kathy Leonia