GOOGLE TRANSLATOR - SELECT LANGUAGE

Oświadczenie

Nie wyrażam zgody na kopiowanie moich słów ani zdjęć. Jeśli chcesz jakieś z nich wstawić u siebie na blogu - zapytaj. Uszanuj czyjąś pracę - czytaj, komentuj, zadawaj pytania, ale nie kradnij!



Mój stary blog - Karia18

INFORMACJA:

Nowe posty pojawiają się rano, między 7-9!
Aby nie ominąć żadnej notki zapraszam do śledzenia mnie na FB i Instagramie i Tik Toku.

Uprzejmie proszę o klikanie w reklamy! Was to nic nie kosztuje, a ja zbieram na lepszy aparat :)

Moja grupa na FB o wygranej walce z anoreksją: Klik! oraz grupa dla osób zmagających się z ŁZS: Klik

Ceneo.pl

Bielenda

zdrowie

wtorek, 31 grudnia 2013

294. Współpraca i przesyłka od sammydress.com

Witajcie!

Jakiś czas temu odezwała się do mnie przemiła Suellen ze sklepu http://www.sammydress.com/ i zaproponowała współpracę.
Zgodziłam bez bez chwili wahania, gdyż wiele dobrego słyszałam o tejże firmie i czytałam o niej sporo pozytywnych opinii - zarówno o produktach, jak i o samych kwestiach formalno-dostawczych.

Co mogę rzec o tymże sklepie?
Przede wszystkim jest to istny raj zakupowy dla każdego.
Kobiety znajdą tu przepiękne sukienki na każdą okazję oraz cudowną biżuterię, mężczyźni - ciepłe kurtki czy buty, a dzieci - zabawki.
Wszystkie towary są bardzo dobrej jakości, dzięki czemu będą z właścicielami na długi okres czasu.

Sklep oferuje ponadto akcesoria kosmetyczne, akcesoria domowe, i wiele wiele innych towarów.
Dla osób zainteresowanych promocjami jest również strefa produktów, których dotyczy tzw. darmowa dostawa; dla stałych klientów firma ma również ofertę kart podarunkowych czy licznego rodzaju upustów zakupowych.

Sam proces zamawiania wybranych rzeczy jest banalna - wystarczy założyć sobie konto w PayPal.
Dostawa natomiast trwa ok. 2-3 tygodnie.
Ja czekałam na swoje rzeczy ok. 2 tygodni.
Przesyłka przybyła listem poleconym.
Wszystkie rzeczy były bardzo dobrze zabezpieczone i zapakowane w folię bąbelkową.

A teraz pokażę Wam, co przyszło do mnie z odległego Singapuru:


A w paczce znalazłam taki oto zegarek (link do produktu: Klik! ):

zapakowany

z bliska


I na ręku:

czyż nie jest śliczny?

Zegarek jest prześliczny, przecudowny i bardzo w moim stylu.
Idealnie pasuje do szczupłej dłoni, wygląda na niej jak małe cacko jubilerskie.
Jest lekki, precyzyjnie zrobiony.
Tarcza jest wysadzona delikatnymi cyrkoniami, co niewątpliwie nadaje uroku czasomierzowi.
Bateria była zabezpieczona takim "pipkiem", który obecnie już usunęłam i zegareczek chodzi aż miło.
Koszt powyższego cuda to ok. 4 $, czyli bodajże 20 zł.

Kolejny produkt to bransoletka (link tu: Klik!)

zapakowana

odpakowana

w zbliżeniu
 I na ręku:


Bransoletka to również miłość od pierwszego wejrzenia; gdy ją zobaczyłam na sklepowej stronie, wiedziałam, że muszę ją mieć.
Jest w stylu uroczego vintage, który bardzo lubię osobiście.
Precyzyjnie wykonana, ze starannością i dbałością o każdy detal, uszlachetnia ręką noszącego ją.
W środku ma takie małe gumki, dzięki czemu fajnie się rozciąga i pasuje na każdą rękę.
Mam ją zamiar nosić nieco wyżej, tak za łokciem.
Kosztowała ok. 4 $, czyli jakieś 20 zł.

I ostatni trzeci produkt to sukienka (link: Klik!)

w opakowaniu

w zbliżeniu guziczkowym
 Ach czy nie są urocze?:



 W całej okazałości:



A teraz na mnie, oto ujęcie z boku:

 I ujęcie z przodu:


Sukienka jest bawełniana, cieplutka, mięciutka i delikatna.
Materiał bardzo przyjemny do noszenia jak i do prania.
Jest dostępna w rozmiarach S, M, L (ja mam M, bo stwierdziłam że w Azjatyckie "s" nie wlezę).
Guziczki są prześliczne i przeeleganckie, bardzo dobrze pasują do minimalistycznej idei kiecki.
Sukienkę tę nosić będę do pracy jak i na spotkania towarzyskie, bowiem do tego właśnie jest stworzona. Kosztowała ok. 13 $, czyli ok. 50 zł.

Jednym słowem polecam i jeszcze raz polecam sklep http://www.sammydress.com/.
Będę tu częstym gościem!

Kathy Leonia


poniedziałek, 30 grudnia 2013

293. Gotujemy w weekend, cz. 6 - ciasteczka z muesli

Witajcie!

Jak sugeruje powyższy tytuł, dziś będzie kulinarnie.
Co prawda poniedziałek to nie weekend, ale przymknijmy oczęta na ową małą niezgodność, zważywszy na fakt, iż w środę znów jest święto!

Zapodam Wam przepis na zdrowe, pyszne i niezwykle kuszące ciasteczka, które będą idealną przystawką przed jutrzejszym szampańskim toastem.

Składniki:

2 szklanki mąki
pół szklanki mleka
2 łyżki oliwy z oliwek
garść rodzynek, suszonych śliwek, orzechów laskowych
szklanka muesli lub płatków śniadaniowych (ja użyłam te z Biedronki "Be fit" lub coś w ten deseń)
dwie łyżki siemienia lnianego
3 łyżki miodu
łyżeczka sody oczyszczonej
trzy plasterki imbiru krojonego

Czynności:

1. Do garnka wsypujemy/wlewamy mąkę, mleko, sodę, miód, oliwę z oliwek i dobrze mieszamy. Jeśli uznamy, że konsystencja jest za gęsta/za rzadka, dosypujemy mąki lub mleka.
2. Wszelakie bakalie i owoce kroimy bardzo drobno, tak aby nic nam w zęby nie wchodziło, po czym wsypujemy do przygotowanej wcześniej brei. Wystarczy nam ona na ok. 15 ciasteczek.
3. Na sam koniec dodajemy muesli i znowu wszystko dobrze mieszamy.
4. Na blachę do pieczenia, posmarowaną masłem, kładziemy formowane w takie małe, płaskie placki, nasze ciasteczka.
5. Pieczemy ok. 20 min w temperaturze 150 stopni Cejcjusza.
6. Po wyjęciu i ostygnięciu, wypiek posypujemy cukrem.
7. Żremy!

Oto efekt z daleka:


 Z bliska:


Wypróbujecie?

Kathy i Leon


niedziela, 29 grudnia 2013

292. Zmierzmy sobie cukier!

Witajcie!

Niedawno zakupiliśmy w pobliskim hipermarkecie przyrząd do pomiaru cukru we krwi, potocznie zwany glukometrem.
Ów nabytek ma chronić naszą rodzinę przed nadmiernym obżarstwem cukierniczym.
Gdy przekroczymy bowiem dozwolony poziom glukozy we krwi, będziemy wiedzieć, że czas najwyższy przejść na dietę bez słodyczy.
A w mej rodzinie łakomstwo na coś słodkiego jest niestety ogromne...

Jak to się objawia?
A mniej więcej tak, że dziadek, tata, brat i mama, nie wyobrażają sobie dnia bez ciasteczka, czekoladki czy cukiereczka.
W kuchni zawsze musi być coś słodkiego na ząb.
To samo dotyczy napojów - uznają jedynie słodkie, ulepkowe napoje gazowane, które potrafią pić litrami. Ale nic to...
Herbatę i kawę również przesładzają do granic możliwości - po ok. 4 łyżeczek na małą filiżaneczkę.

Tak więc, jak sami widzicie, glukometr musi kontrolować cukiernicze wariactwo mojej rodziny...

Zanim zabierzemy się  jednak do owej kontroli i ujawnimy całemu światu prawdę o zawartości cukru we krwi naszej, musimy wpierw przeczytać ulotkę dołączoną do opakowania.
Ulotka owa zawiera ponad 50 stron małego druczku, który został tak skonstruowany, aby starszym osobom i niedowidzącym zrobić wielką radochę - radochę z powodu konieczności zakupienia urządzenia lupopodobnego..

Mój tata podjął jednak się tego strasznego wyzwania i całe cztery dni z wielką uwagą studiował punkt po punkcie tej jakże klarownej instrukcji.

Kiedy uznał że już wszystko wie, rozpoczęła się zabawa w lekarza.
Pomijając opis kłucia specjalną igłą w czubek palca, lub ucho - jak kto woli - i puszczanie kropelki krwi na miejsce wyznaczone, informuję że cukrzykami jeszcze nie jesteśmy.

Nikt nie przekroczył normy 120 gramów cukru na miligram krwi.
Dziadziuś ma ok. 100 mg, brat 98 mg, tato 100 mg, mama 90 mg, babcia i ja 85 mg.

Zatem możemy konsumować słodyczy ile wlezie.
A jak nas zęby rozbolą i wypadną z przejedzenia to zawsze tuż zza rogiem następnej ulicy jest przychodnia gdzie robią sztuczne szczęki.

A Wy mierzyliście sobie kiedyś cukru we krwi zawartość?

Kathy i Leon

sobota, 28 grudnia 2013

291. Prezenty świąteczne, czyli co Leon pod choinką znalazł!

Witajcie!

Święta już ewidentnie za nami.
Dlatego też powróciłam z działki do cywilizowanego świata i mogę pisać bardziej konstruktywnie.

Na początek to co wszyscy lubię najbardziej, czyni prezenty!

Oto co dostałam w ogóle:

 A tu z podziałem na darczyńców.

Od rodzinki:

komin do owijania
Od chłopa:

bransoletka i pierścionek, srebro - próba 925.

Od rodziny chłopa:

ręcznie robione mydełka glicerynowe

Od przyjaciółki:

balsam do ciała Avon Skin So Soft, lakier do paznokci Essence Nail Art, nr 15

Od samej siebie:

tusz do rzęs Bourjois Twist Up, tusz do rzęs Essence Lashes Go Wild

A Wy co dostałyście?

Kathy i Leon

czwartek, 26 grudnia 2013

290. O mój żołądku...

Witajcie!

Umieram.
Z przeżarcia.
Mój żołądek bowiem po dwudniowym obżarstwie pęka w szwach i zaraz mi jelita rozsadzą się w bólu trawiennym.

Zbyt tłuste i długie posiłki od rana do wieczora to zdecydowanie nie dla mnie...

Zaczęło się od Wigilii i 12 potraw, które przecie trzeba spróbować, bo to tradycja.
Potem pierwszy dzień świąt - najpierw delikatne trzydaniowe śniadanko, następnie pokaźnych wielkości obiad u mnie, który potem - jakżeby inaczej - musiałam spożyć również u rodziny chłopa.
Po obiedzie - rzecz jasna kolacyjka z milionem pięćset frykasów na stole.
Normalnie istne być, lub nie być...
Nie zjesz - będzie foch, że nie smakuje.
Zjesz - będzie foch, że za mało.
I wreszcie dzisiejsza kolejna doba tortur żołądkowych u stroskanej rodzinki, która usilnie stwierdziła, że na pewno rodzina chłopa mnie nie nakarmiła jak należy i zgotowała ponownie zabójcze biesiadowanie.

O ludzie świata.
Jak dobrze, że takie obżarstwo jest tylko kilka razy w roku...
Inaczej bym tego nie zniesła...no chyba, że bym jadła i rzygała sekwencyjnie, tak jak ucztowali swojego czasu Starożytni Rzymianie.

A Wy jak się trzymacie żołądkowo?

Kathy Leonia






środa, 25 grudnia 2013

289. Słów świątecznych kilka.

Witajcie!

Cieszcie się i radujcie, albowiem na zadupiu internetowym udało mi się nawiązać połączenie sieciowe.
Nie wiem jakim cudem to się udało, ale przecie są Święta i różne dziwy mają miejsce!

Tak więc donoszę Wam, że wigilijną wieczerzę przeżyłam.
Co prawda Kuzyn Bigos, Pociotek Karp, Wujo Pieróg, Ciotka Szarlotka z Ciotką Sałatką chciały mnie niecnie skusić dokładną własnoręcznie upichconych frykasów, ale byłam dzielna i się nie dałam.

Jeśli natomiast chodzi o Stryjka Mikołaja, co w kręgach rodzinnych znany jest z wielkiej hojności prezentowej, on również nas odwiedził i obdarował tym i owym.

Z darów nienamacalnych - brat dostał od niego nowy rozum, babcia - bystrzejsze oczy, dziadek - mocniejszy żołądek, mama - gładką skórę, tata - chudszy brzuch, a Leon - wdzięk i klasę.
Co prawda stryjek z początku chciał podarować Leonowi rózgę i pejcza do zlania dupska, ale ostatecznie łaskawość świąteczna zwyciężyła i Leon cięgów nie dostał.

Szczegółowa kolejność świątecznych upominków namacalnych , zostanie Wam zaprezentowana jak Leon wróci z działki.

Kathy





wtorek, 24 grudnia 2013

288. Jak unicestwić karpia?

Witajcie!

Co roku o tej porze u mnie w rodzinie pojawia się ten sam problem.
Kto zabije przyniesione z rynku rybki?…
Oczywiście podjęcie się tego niehumanitarnego zadania wymaga wyboru siłą perswazji ochotnika, który dokona wyżej wymienionej czynności.

Tylko pytanie kogo?
Babcia wymawia się słabymi nerwami, mama brakiem precyzyjnego uchwytu, brat z kolei nieumiejętnością mordu, a tata dużą ilością pracy.
Poza sporem jest jedynie dziadek, który znajduje się na działce.

Tak więc nolens, volens możecie się domyśleć kto występuje w roli kata.
Argument, że skończyłam klasę biologiczno-chemiczną jest na tyle przekonujący że nie mam innego wyboru.
Teoretycznie powinnam być oswojona z budową wnętrznościową kręgowców.
Ale praktycznie wygląda to inaczej…

Z podwiniętymi rękawami, gumowymi rękawiczkami na dłoniach, ostrym nożem i deską drewnianą, zasiadam w łazience do „oprawczej roboty”.
Pierwsze dwie rybki idą pod nóż bardzo szybko i wprawnie (jeśli tak mogę nazwać  morderstwo  braci mniejszych)…
Natomiast z trzecią pojawia się problem…
Pozbawiona głowy i ogona nadal się rusza na desce…
Scena niczym z dobrego horroru podrzędnej klasy.

Jednak na szczęście to okazują się tylko chwilowe drgawki agonalne, gdyż po ciągnących się w nieskończoność kilku minutach udaje mi się opanować sytuację, i trzeci karp ląduje na talerzu w towarzystwie dwóch innych…

Kathy i morderczy Leon

PS. Wyjeżdżam na święta na tzw. zadupie do dziadka i mogę odezwać się dopiero w okolicach piątku...

poniedziałek, 23 grudnia 2013

287. Na Święta...

Witajcie!

Jako że Święta tuż tuż, nie pozostaje mi nic innego, jak przesłać Wam świąteczno-leonowe życzenia.

Czego Wam mogę życzyć?

1. Pogody ducha, co by nawet najgorsze życiowe pogawędki rodzinne, np. o podwójnym życiu karpia, przeżyć z uśmiechem na facjacie.
2. Spokoju wewnętrznego, by nikt z rodziny nie obraził Was dogłębnie, że np. nie umiecie gotować.
3. Mocnego żołądka i dobrze prosperujących jelitek, aby przetrwać wielkie obżarstwo.
4. Ciętych ripost, by dogryzanie dziadka Mietka czy Lucka ładnie podsumowywać.

Kathy i Leon

PS. Karp zarżnięty, pierogi ulepione, bigos się ugotował, ciasta się pieką.
Jeszcze tylko flaczki, sałatki, i można uznać, że jestem gotowa na Święta!

niedziela, 22 grudnia 2013

286. Hajże na lumpeksy!

Witajcie!

Ostatnio łowy z lumpeksu pojawiły się jakoś miesiąc temu.
O zgrozo trzeba to zmienić czym prędzej!

Dlatego też, walcząc z czasem w nawale przygotowań świątecznych, zdążyłam jeszcze wyskoczyć do mego ulubionego szmateksu wczoraj.

Oto co ułowiłam:

bluzka z krótkim rękawem, Dimensione, 36 - ok. 5 zł
tu zbliżenie na metkę

bluzka na ramiączka New Look, 36, - 3 zł

firma
Łupy - jak sami przyznacie - nie bardzo pasują do obecnej aury, jednakże tak mi się spodobały, że nie mogłam przejść wobec nich obojętnie.
Zresztą ich ceny mówią także same za siebie.

Bluzki leżą świetnie i spokojnie mogę je nosić pod grube swetry i marynarki jako tzw. odzież spodnia.

A Wy coś ostatnio upolowaliście?

Kathy i Leon, co zaraz zarżnie karpia na śmierć

piątek, 20 grudnia 2013

285. Wreszcie wolne!

Witajcie!

Po wielce obfitującym we wrażenia tygodniu, informuję Was, że żyję.
I mam się dobrze.

Czemu milczałam od poniedziałku?
A temu, że mimo grudniowej pory i nostalgicznego wyczekiwania na świąteczny okres, przez ostatnie kilka dni miałam istny sajgon w szkole językowej.
Ów sajgon wiązał się z końcem roku i wszelkiego typu rozliczeniami, dlatego też nie miałam głowy do tworzenia postów ani odwiedzania Was w blogowym świecie.

Po powrocie do domu jedyne co robiłam, to coś jadłam a potem kładłam się do łóżka i po prostu spałam. Nawet jeszcze prezentów nie kupiłam i wolę nie myśleć, co mnie czeka jutro i pojutrze w centrach handlowych.

Na szczęście z dniem dzisiejszym wszystko, co związane z robocizną mogę odłożyć na plan dalszy.
Przede mną święta, wolne w szkole i błogie ponadtygodniowe lenistwo.

Pozwolicie więc, że idę się upajać tym małym urlopem.
Coś kosmetycznego pojawi się jutro ino.

Kathy i Wasz Leon

poniedziałek, 16 grudnia 2013

284. Wieści z frontu

Witajcie!

Donoszę, że w tym tygodniu Leon robi na pierwszą zmianę.
Co za tym idzie ciężko mu tworzyć posty piękne i zawiłe i cudowne...

Dlatego też uzbroić się musicie w cierpliwość, albowiem najbliższe dni będę mało leonowe...

Postara się on może coś mądrzejszego w środę sklecić.

Tymczasem trzymajcie się ciepło i słitaśnie.

Kathy

niedziela, 15 grudnia 2013

283. Błogie lenistwo!

Witajcie!

Dziś niedzielna pora.
Będę się byczyć na leżąco i stojąco.

I nie wymagajcie więc ode mnie pisania twórczych notek.
 Leon dziś nie ma bowiem mocy na nic...

Kathy



sobota, 14 grudnia 2013

282. Recenzja: Rimmel Apocalips Lip Lacquer, lakier do ust

Witajcie!

Dziś porozmawiam z Wami o pewnym specyfiku do ust, który szturmuje blogosferę już od dawna.
Będę bowiem mówiła o lakierze do ust Rimmel Apocalips Lip Lacquer.

Słowo od producenta: "Lakier do ust łączący w sobie intensywność koloru szminki oraz delikatny, satynowy połysk. Dostępny w 8 odcieniach: Celestial, Galaxy, Nova, Apocaliptic, Luna, Big Bang, Stella oraz Eclipse".

Bohater w opakowaniu:

mój odcień to 303


I teraz się pewnie zastanawiacie gdzie zdjęcie warg mych.
A ni będzie go.
Bowiem ten efekt jest tak ekhm tandetny, że oszczędzę Wam widoku jego...

Szczegóły:

Cena i dostępność: owe dziwne cudo dostałam od Pure Morning mej kochanej w ramach tzw. giftu. Normalnie lakier do ust Rimmela można upolować w Rossmanie np. za ok. 30 zł.
Zapach: przyjemny, taki pudrowy.
Konsystencja: no taka w sumie lakierowa. Produkt jest dość stały i nie ścieka z aplikatora. Tak więc całkiem fajny pomysł.
Opakowanie i pojemność: czarno-różowe deginerskie, z białymi napisami. Pojemność 5,5 ml.
 Wydajność: no myślę, że byłaby świetna - mała ilość produktu spokojnie już pokryje kolorem wargi nasze. Ale co tu się będę więcej wypowiadać na ten temat, skoro używałam tego czegoś kilka razy i odstawiłam.
Działanie: pomijając kolor, który jest kompletnie nie w mojej tonacji i karnacji, produkt jest naprawdę przyjemny. Dobrze nawilża usta i nie podkreśla suchych skórek, jednocześnie nadaje bardzo mocny, intensywny kolor, który utrzymuje się na wargach ok. 4/5 godzin. Nie straszne mu jedzenie i picie. Mazidło trzyma się jak stal - pancerza.Oprócz trwałości ma ładny zapach, dobrą konsystencję oraz całkiem zacne opakowanie. Niestety odcień 303, tak jak pisałam wcześniej, nie jest dla mnie. Z moją bladą karnacją i łaciatymi włosiskami, wyglądam w nim upiornie... To kolor ewidentnie dla brunetek. Próbowałam go skrycie łączyć z innymi błyszczykami czy szminkami, aby nieco "zabić" jego moc. Nic to niestety nie dało... Ale nic to, skuszę się spokojnie na inny odcień z tej serii, bo sam produkt bardzo mi się spodobał.
Ocena: 4/5

Kathy z Leoem

piątek, 13 grudnia 2013

281. Piątek 13-go!

Witajcie!


Nic tak nie cieszy człowieka, gdy po wiernym wyczekiwaniu na koniec tygodnia, nadchodzi wreszcie ten dzień.
To upragniony weekend i dwa dni oddechu od robocizny.

Piątek.
Piąteczek.

Ten dzisiejszy ma być podobno wyjątkowy.

W końcu piąty dzień tygodnia i to na dodatek 13-sty, nie zdarza się często.
Gdy do tego jeszcze dodamy fakt, iż mamy rok Pański 2013, kumulacja cyfrowa może zawrócić w głowie.

A zważywszy na różne niebezpieczne tego dnia: czarne koty, wstawanie lewą nogą, czy też zakonnice z wiadrami, najbliższe godziny mogą być iście drastyczne dla społeczeństwa.
Jest wielkie prawdopodobieństwo, iż trup będzie ścielił się gęsto.
Ot takie tam niewyjaśnione zgony i wypadki...

A to ktoś potknie się o krawężnik, walnie głową w bruk i dostanie wstrząsu duszy.
A to ktoś udławi się kotletem mielonym na anem.
A to ktoś zapije się na śmierć wodą mineralną.

Tak więc strzeżcie się, co byście ów dzień przeżyli jakoś i dalej Leona czytali!

Kathy

czwartek, 12 grudnia 2013

280. Moje włosy od tyłu - światło dzienne

Witajcie!

Jako że ostatnia aktualizacja włosów wzbudziła niezłe zainteresowanie, dziś po raz kolejny to włosiska będą tematem głównym.

Pokażę Wam kilka zdjęć kudłów od tyłu.
I to wcale nie będzie sesja przy wielkim zwierciadle, ale w pokoju mym.
Udało mi się bowiem opanować samowyzwalacz, więc bądźcie dumne ze mnie.

Ale do rzeczy.

Oto włosiska nieco dalej:


Nieco bliżej:


W całej okazałości:



Jak widzicie włosów nie mam dużo.
7 cm grubości to nie jest wynik imponujący...

Kiedyś miałam 11 cm w obwodzie, ale cóż.
ŁZS zrobiło swoje.

Nie poddaję się jednak i wciąż mam nadzieję, że kiedyś nastanie taki dzień, że włosiska będą grube jak jelita słonia.

Kathy Leonia

środa, 11 grudnia 2013

279. O zimowym maraźmie...

Witajcie!

Naszła mnie ochota w dniu dzisiejszym, na podzielenie się z Wami refleksją pewną.

Odkąd nastał czas srogi, grudniowy i mroźny, coraz częściej przyłapuje się na poczuciu, że nic mi się nie chce.
Najchętniej bym tylko siedziała w domu, pod kocykiem, z kubkiem gorącej herbaty czy kawy i np. czytała książki.

Perspektywa wychodzenia na dwór, do ludzi, do robocizny, nie wydaje mi się fajna.
A jeszcze nie tak niedawno miałam wielką werwę do kontaktu z klientami, czy wspólpracownikami.
Z radością łaziłam na zakupy, na spotkania ze znajomymi, czy po prostu na tzw. szwendanie się.
Spontaniczność była moim drugim imieniem...

Teraz natomiast poruszam się jak automat nakręcany taką korbką.
Na żądanie robię uśmiech, na żądanie mówię żart, na żądanie z kimś rozmawiam.
Czuję się wypalona, bez werwy.

Z wielką niecierpliwością wyczekuję więc Gwiazdki i wolnego.
Być może to właśnie kilka dni urlopu jest mi potrzebnych, by odetchnąć i z nową energią zacząć działać.

Wy też tak macie teraz?
Czy tylko ja tak smęcę?

Kathy i Leon

wtorek, 10 grudnia 2013

278. O babci, co na wnuczka pożałowała pieniędzy...

Witajcie!

Wiadomo, że babcie i dziadkowie kochają wnuczęta bardziej niż własne dzieci.

Dla nich są w stanie zrobić wszystko.
Kto bowiem tak przytuli i tak pocieszy jak dziadek czy babcia?
Przecież zawsze, kiedy u rodziców nie można czegoś wynegocjować, to idzie się do dziadków i u nich się błaga kolejną zabawkę czy nadprogramowe kieszonkowe.
Niczego przecież nie można żałować, jeśli chodzi o szczęście wnucząt i ich zadowolenie.

Teoretycznie…

Parę dni temu spotkałam się z nietypową bowiem sytuacją w tramwaju.

Jadę sobie bowiem tym środkiem lokomocji.
Ja sobie kulturalnie stoję, i patrzę w okno, pochłaniając zimowe widoki.
Obok mnie siedzi na krześle pewna starsza pani i jakieś małe dziecko na jej kolanach.
„Pewnie babcia i wnuczek” myślę sobie.

I zgadłam dobrze, gdyż chłopczyk tytułował staruszkę „babunia” a ona na niego „wnusio” mówiła.
W pewnej chwili zaczęło mnie intrygować nieco zachowanie tego małego chłopca.
I zaczęłam się bliżej przyglądać się jemu i jego babci.
Tulił się on do niej mianowicie bardzo intensywnie, całował ją po głowie,głaskał jej włosy i coś jej szeptał do ucha przez długi czas.

Babcia z przekonaniem kręciła głową i nie podzielała żarliwych szeptań chłopca.
Gdy jego tulenie przybrało na sile, babcia ofuknęła go, że jej fryzurę targa i żeby przestał, bo ona mu na pewno lizaka nie kupi, bo renta to jej własność dla niej samej, a nie na jego potrzeby żywieniowe.
I dodała, że to mamusia mu lizaki kupować powinna a nie ona.

Zdębiałam na to oświadczenie.
Jak to, babcia żałuje wnuczkowi zakupu czegoś słodkiego?
Wracając jednak do sytuacji przedstawionej wyżej, wnusio nie przestał swych żarliwych próśb o upragnioną słodycz i dalej babcię męczył.
Ta w końcu po paru minutach uległa, ale nie do końca.
„Dobrze dostaniesz lizaka, ale powiedz mamusi…by mi pieniądze oddała za niego”

No niby rozumiem, renta staruszce musiała wystarczyć pewnie na jakieś jej leki czy jedzenie dla niej, ale żeby żałować pieniędzy na jednego lizaka dla wnuka???

Gdyby moi dziadkowie mieli wypominać ile na mnie i mego brata wydali i żądać jeszcze zwrotów za to wszystko, to rodzice chyba by się zapożyczyć musieli…

Kathy i zbulwersowany Leon

poniedziałek, 9 grudnia 2013

277. Włosowa aktualizacja: grudzień 2013

Witajcie!

Jako, że miesiąc grudzień już w pełni rozkwitł, czas najwyższy na zaprezentowanie Wam stanu włosisków w tym oto miesiącu.

Sezon grzewczy ich niestety nie rozpieszcza - puszą się i foszą się po każdym założeniu czapki czy kaptura.
Nawilżam je, dbam o nie jak matka o dziecko swoje, a im ciągle mało i wyglądają zwykle jak szczota do toalety.
No ale cóż.

Zaciskam zęby i walczę z nimi dalej.

Oto małe przypomnienie z miesiąca wstecz:


A tak jest teraz, ujęcie bez flesza:



Z fleszem:



Dane poglądowe:

Długość: ok. 58 cm.
Skręt: pogięt raczej
 Kolor: blondo-rudo-coś.
 Stan: walczę z ŁZS...
Grubość: ok. 7 cm
  Częstotliwość mycia: co 2/3 dni myję
 Olejowanie: co drugie mycie

Produkty używane te same co w listopadzie: Klik!

A Wasze kudły jak tam?

Kathy i Leon

PS. Pytanie do Was, wolicie aktualizacje włosowe przy starym tle (patrz dwa zdjęcia pierwsze), czy przy nowym (zdjęcie ostatnie)?

niedziela, 8 grudnia 2013

276. Gotujemy w weekend, cz. 5 - ciasto z owocami i czekoladą

Witajcie!

Dziś pora na coś słodkiego.

Zapodam Wam moją wariację na temat ciasta z owocami.
Co prawda robiłam je jakiś czas temu, gdy były świeże śliweczki z bazarku dostępne, ale myślę, że z mrożonych owoców wyjdzie równie dobre.

Oto efekt jaki uzyskałam:



Korzystałam z tego przepisu: Klik!

Wersja podstawowa wydała mi się nudna, dlatego zamiast blachy tortowej, wzięłam blachę prostokątną, a wierzch ciasta - co by nie był blady - oblałam rozpuszczoną czekoladą gorzką i posypałam migdałami.
Owocami bazowymi są śliweczki.

Nie muszę dodawać, że ciasto zostało bardzo szybko pożarte z talerza, a domownicy jak na złość domagali się więcej ...

Jak Wam się wypiek ów widzi?

Kathy Leonia

sobota, 7 grudnia 2013

275. Recenzja: Essence Get BIG Lashes, pogrubiający tusz do rzęs

Witajcie!

Jako że dawno nie było recenzji tuszu, pora najwyższa aby to nadrobić.
W końcu jestem istną maskaromaniaczką...

Dlatego dziś przybywam do Was z recenzją pewnego czarnego mazidła od Essence.
Będę mówić o pogrubiającym tuszu do rzęs z serii Get BIG Lashes. Moja wersja to 3 Triple Black Mascara.

Słowo od producenta: "Do popularnej serii Get BIG Lashes, dołączyła nowa maskara - duża, innowacyjna szczoteczka z włókna oferuje rzęsom maksymalną objętość i gęstość. Ultra ciemna konsystencja tuszu zapewnia rzęsom wyrazisty wygląd z potrójnym efektem czerni. Testowany oftalmologicznie."

Bohater w opakowaniu:



 Szczota:


Oko gołe:




Oko pomalowane dwiema warstwami tuszu:




 Szczegóły:

Cena i dostępność: Zakupiłam ów produkt ze trzy miesiące temu w Naturze. Dałam bodajże 10 zł.
  Zapach: wyjątkowo brzydki jak na tusz. Nie umiem dokładnie go opisać, ale mi "jedzie" czymś na kształt skiśniętego ogóra.
 Konsystencja: na początku zbytnio lejąca, potem zbyt sucha. Tusz bowiem bardzo szybko mi wysechł- po ok. 5 dniach od zakupu już widać było, że robi się z niego skała. Aby go móc użytkować, należy rozrabiać go z wodą lub z gliceryną... Pytanie, czy ten tusz już tak ma, czy po prostu trafiłam na trefny egzemplarz?
Opakowanie i pojemność: fioletowe, plastikowe. Z jakimiś czarnymi zawijaskami. Uroczo.
   Wydajność: jak na razie dobra. Męczę go często, walę po 2/3 warstwy, a nadal nie widać, żeby miał się skończyć
  Działanie: pierwsze wrażenie - całkiem udane. Jak możecie bowiem zauważyć na zdjęciu powyżej, efekt po dwóch warstwach tuszu jest nawet przyjemny. Moje rzęsy zostały ładnie wydłużone i pogrubione, bez efektu sklejania. Niestety, nie będzie to trwało długo... gdyż mazidło po kilku godzinach zacznie się mi osypywać i kruszyć, a z ładnie podkreślonych oczu, zostaną czarne obwódki wszędzie dookoła...  Produkt zatem kompletnie nie nadaje się do codziennego makijażu... dlatego obecnie używam go tylko do tzw. szybkich imprez (czyt. dużo pijemy, łatwo się uchlamy i prędko towarzystwo opuścimy). Kolejny  minus tego tuszu? Wielka, okropna, masywna szczota, która nieumiejętnie operowana, może zrobić oku krzywdę. Ponadto zapach - ble i fuj. Wreszcie - szybkie zasychanie mazidła. Co by tu zatem dużo mówić. Niech Was nie zmylą zdjęcia moich uroczy oczu - jak dla mnie ten tusz z Essence to  jedna, wielka porażka... Szkoda moich 10 zł.
 Ocena: 1/5

Kathy Leonia

piątek, 6 grudnia 2013

274. Mikołajki!

Witajcie!

Ho ho, a cóż to dziś za specjalny dzień?
Ano mikołajki!

Dzień dobroci dla świata tego, polegający na wręczaniu małych podarków dla bliskich sobie osób.
Tradycja głosi, że takowe upominki, wkłada się cichaczem pod poduszki w godzinach nocnych, tak aby bladym świtem słychać było radośne okrzyki domowników.

Zwykle tymi darami są drobne rzeczy typu kosmetyki, perfumy, kalendarze czy książki - no bo co co innego można wsunąć pod jasiek?
Jednakże, gdy rodzina jest zbyt pomysłowa, ów prezent mikołajkowy może być zgoła bardziej wymyślny i niespodziewany...

Co więc Leon znalazł dzisiaj pod poduszką swoją?

A to:



Nie perfum, nie książka, ale baton.
Jak to dobrze, że choć zapakowany...

Ciekawe co dostanę za rok?
Ptasie mleczko?

A Was odwiedził Mikołaj o poranku?

Kathy i Leon




czwartek, 5 grudnia 2013

273. Uuu jak ja nie lubię zimy...

Witajcie!

Zacznę na samym początku od tego, że bardzo nie lubię zimy...
Nie cierpię jak mi wieje, pada i chłodzi wszędzie.

Ja jestem człekiem ciepłokrwistnym.
Kocham bowiem ciepełko,lato, woń kwiatków i słoneczko.
Chłód i mróz jest wstrętny i ohydny...

Dlatego wyobraźcie więc sobie jak się poczułam, gdy dnia wczorajszego wieczorem wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że sypie śnieg.

I to grubo.
Płatek za płatkiem płatka poganiał.

Od razu mi się zrobiło smutno na duszy, i aż musiałam zjeść jakiegoś batonika na pocieszenie i mówić sobie, byle do wiosny...

Wy też tak macie?
Czy wręcz przeciwnie, lubujecie się w zimie?

Kathy Leonia

środa, 4 grudnia 2013

272. Co jem w pracy?

Witajcie!

Dziś podzielę się z Wami tym, co zazwyczaj konsumuję w robociźnie.
Tu należy dodać, że poprzez słowo "zazwyczaj",  mam na myśli dni, kiedy nie ma ruchu, jest spokój i mogę zadbać o własny żołądek.

Oto moja wałówka na dzisiejsze 8/9 godzin harówy:



Co my tu mamy?

Ano idąc od góry:

1. Danie lekkie typu przekąska, czyli dwie mandarynki. Ot kilka witaminek nie zaszkodzi.
2. Danie średnio lekkie typu "zapchaj brzucha", czyli serek wiejski ze szczypiorkiem. Białeczko się również nada w pracy umysłowej.
3. Danie ciężkie typu "o matko u córka czemu ty to jesz", czyli dwie bułki z szynką i ...musztardą (zamiast masła). No masę trzeba jakoś budować.

Do powyższego menu dochodzą jeszcze jakieś 3/4 szklanki zielonej herbaty.

Może niezbyt zdrowo - bo wcinam zwykle biały chleb, ale przynajmniej żołądek jest szczęśliwy i nie cierpi męki głodowej.
Zmysły są niestety nieco mniej zadowolone, bo średnio kilka razy dziennie, marzy im się jakiś batonik tudzież chips.
Na szczęście dzielnie powstrzymuję się przed tymi niecnościami i na takowe specjały pozwalam sobie tylko w weekendy.

A jak wygląda Wasz posiłek w robocie?

Kathy Leonia


wtorek, 3 grudnia 2013

271. Jak kupować w lumpeksach?

Witajcie!

Jeszcze kilka lat temu, sklepy z używaną odzieżą kojarzyły się nam raczej z biedakami i żulami z ulicy, których nie stać było na modny ciuch z pierwszej ręki.

Dziś na szczęście, powyższe przekonanie zmieniło się o 180 stopni i obecnie największe sławy szafiarskie i modowe, preferują buszowanie po lumpeksach aniżeli po galeriach handlowych.
I ja również to wolę.

Moja miłość do lumpeksów zrodziła się jakoś w czasach studenckich, kiedy to z kasą było ciężko, a ubrać się jakoś trzeba było. Z początku wzdychałam na lepiej ubrane koleżanki czy ziomalki, chwalące się nowymi łupami ze świeżutkiej dostawy z secondhandu. Myślałam, że nic nie uda mi się wyszukać fajnego, co by nadawało się do noszenia. Jednakże któregoś dnia pewna koleżanka stwierdziła, żebym przekonała się na własnej skórze jakie to fajne i wciągające jest, po czym wzięła mnie ze sobą na łowy szmateksowe. I gdy następnie wróciłam z owych łowów bogatsza w markowe spodnie marki Zara i bluzkę z H i M za połowę ceny, byłam w siódmym niebie szczęścia zakupowego. Tak oto mniej więcej ogarnął mnie – trwający nadal – lumpeksowy szał.

Najpierw buszowałam po lumpeksach w centrum miasta dopiero, które nie były zbyt zasobne w dobrej jakości towar. Na szczęście trafiłam na pewien przytulny sklepik tego typu na moim osiedlu i od tej pory odwiedzam go raz na miesiąc..

Uwielbiam grzebanie w miliardach ton ciuchów i ciuszków w oczekiwaniu na wyłowienie perełek.
Szczególnie chętnie wybieram się do owych sklepów, w dzień dostawy.
Nic nie może równać się z emocjami jakie temu towarzyszą!
 Ta adrenalina podczas grzebania w stosie ubrań, to wzajemne wyrywanie sobie wieszaków, deptanie podnieconych dookoła mnie stada bab.
Nie ma jak owa babska wojna w lumpeksie!

Moje rady na zakupy w tego typu sklepach:

- po pierwsze chodźmy w dni dostawy. Wtedy mamy pewność, że ucapimy coś naprawdę fajnego, w dobrym stanie i dobrej jakości.
 po drugie, nie bierzmy miliona pięciuset bluzek czy spodni na raz. Rozważmy uważnie, co nam naprawdę trzeba. Czy potrzebna nam 5 różowa bluzka, czy może raczej lepiej wybrać uroczy, żółty sweterek z bufkami?
- po trzecie, przymierzalnia! Niektórych pewnie może brzydzić mierzenie takich łupów bez prania, ale no cóż, lepiej chyba wiedzieć czy to coś na nas pasuje czy nie. Polecam mierzenie większości rzeczy – typu swetry, kurtki, sukienki – w bluzce na ramiączkach. Dzięki temu nie mamy aż tak wielkiej styczności z niepranym ciuchem.
- po czwarte – pranie! Jak tylko wybierzemy rzeczy jakie się nam podobają, wrzućmy je do prania! Bo chyba nikt nie będzie od razu zakładał i paradował w brudnych łachach.
- po piąte – nie kupujmy w lumpeksach rzeczy osobistych typu czapki, bielizna. Wirusów czy bakterii jakie tam osiadły lepiej nie kusić nawet najstaranniejszym praniem…

To co, ruszacie na zakupy do lumpeksu?

Kathy Leonia

poniedziałek, 2 grudnia 2013

270. Zacznij tydzień z Jacusiem!

Witajcie!

Dziś luźny post, na odstresowanie się przed kolejnym tygodniem pracy.
Dopiero co był piątek, a teraz już poniedziałek...
Ech.
Swoją drogą, jak to dobrze, że za trzy tygodnie święta!

Ale nie o tym chce Wam napisać.

Bohaterem tego postu bowiem, będzie znany już Wam imć Jacek, który postanowił mi trochę przypozowoć.
Ową sesję zatytułowałam trzy oblicza Jacka.

Tak więc do dzieła!

Oto Jacek - melancholik:


Jacek - obserwator:


 Jacek... i jego królewski ogon :



 I tym oto miłym akcentem Jacusiowego ogona pozdrawiam Was ciepło!

Kathy i Leon

niedziela, 1 grudnia 2013

269. Recenzja: Sensique, Hollywood's Fabulous 40ties, transparentny błyszczyk do ust

Witajcie!

Dziś chwila oddechu... przed jutrzejszym początkiem tygodnia.
Dlatego zapodam Wam na prędko słów kilka o pewnym mazidle do ust.

Tym razem będzie to błyszczyk z Sensique o luksusowo brzmiącej nazwie: Hollywood's Fabulous 40ties - Transparentny błyszczyk do ust.

Słów kilka od producenta: "Błyszczyk do ust transparentny. Zastosowany na pomadkę utrwala i nadaje połysk."

Bohater dnia w opakowaniu:

 I na ręku:


A tu na ustach:


Szczegóły:

 Cena i dostępność: zakupiłam powyższy błyszczyk ze trzy miesiące temu. Upolowałam go w Naturze za ok. 2 zł na promocji.
   Zapach: przyjemny, delikatny. Wyczuwam trochę gumę balonową i żelki.
 Konsystencja: przezroczysty glutek.
Opakowanie i pojemność:  pojemniczek plastikowy, z czarnymi motywami kwiatowymi. Bardzo fajnie nawiązujący do stylu lat 40-stych. Pojemność: 12 ml.
  Wydajność: dobra. Mam go już jakiś czas, chętnie po niego sięgam kilka razy na dzień, a produkt ciągle sprawia wrażenie nowego i nietkniętego.
 Działanie: na samym początku nasuwa się pytanie: co może błyszczyk za 2 zł? Chyba nic. A to błąd. Nie sugerujcie się ceną. Jak dla mnie bowiem, to małe cacko z promocji jest ostatnim odkryciem kosmetycznym. Przede wszystkim bardzo ładnie wygląda na ustach, daje efekt lśniących, mokrych i apetycznych warg. Oprócz walorów estetycznych, produkt delikatnie nawilża i ochrania usta przed chłodem. I najważniejsze - pyszny smak! Mazidło smakuje jak landrynki i wata cukrowa, w wyniku czego - niestety - bardzo szybko się "zjada". W wyniku tego, produkt na ustach w stanie tzw. nietkniętym, wytrzymuje jakąś godzinę. Choć tu muszę wtrącić, że ostatnio się usilnie powstrzymywałam przed oblizywaniem warg i błyszczyk tkwił na nich jakieś 2 godziny. Jeśli więc szukacie naprawdę fajnego, smakowego nawilżacza do warg, koniecznie spróbujcie ten produkt.
Ocena: 4/5

A jaki jest Wasz błyszczyk numer jeden ostatnio?

Kathy Leonia

Walmart

hx caps

www.uusoccer.ru