Witajcie!
Pod wielce wzbudzającą zainteresowanie notkami odnośnie moich dawnych zmagań z anoreksją, otrzymałam pewien komentarz.
Już dawno żadne inne słowa, jak te anonimowe, nie wzbudziły we mnie takiej zadumy i refleksji, sięgającej pamięcią hen w przeszłość.
Autorka napisała, że podziwia mnie, moją silna wolę, że udało mi się wygrać z chorobą.
Ona sama bowiem: "przyzwyczaiłam się do takiego życia, bo jak zrezygnować z czegoś co jest
połową Twojego życia ? Nie da się! Nawet jeśli cierpimy to brniemy w to
dalej brniemy w to co znamy... Dla mnie najgorsze się jak wejdę w
głodówki nie mogę potem tego zatrzymać mówiąc sobie jeszcze tylko jeden
dzień, ale może tyle lat nauczyło mnie tego, żeby tego nie robić...".
Powyższe słowa niejako zmroziły i przejęły mnie.
Zobaczyłam bowiem siebie ponad 10 lat temu, z wystającymi kośćmi policzkowymi, z burczącym żołądkiem i namiętnie wciąganym brzuchem, z uporem i przekorą obsesyjnego bycia perfekcyjnie chudą.
Pamiętam, jak każdy dzień dłużył mi się niemiłosiernie, jak odliczałam godziny, minuty, sekundy, by pożreć wyznaczone na daną porę porcję skromnego posiłku - jeśli takowym można nazwać tzw, suchy chleb dla konia.
Pamiętam wyrzuty sumienia po jednym kęsie kanapki więcej, po obfitszym łyku soku, po większej garści czereśni czy wiśni.
Pamiętam ból gdzieś na dole żołądka i przerażającą pustkę w sobie, którą wypełniałam jedynie chorymi wizjami tego, że przecie to dla mego dobra, że tak osiągnę ideał.
Niczym były dla mnie smutne twarze bliskich i ich pełne lęku słowa, żebym się ogarnęła, bo wyglądam jak szczapa.
Przesłoniętymi anoreksją oczami widziałam w lustrze tylko grubego paszczura, którego musiałam pokonać.
Nie liczyło się to, że wszystkie bluzki na mnie wisiały, a spodnie spadały z tyłka.
Anoreksja zaburzyła mój punkt widzenia samej siebie.
Odebrała radość i szczęście z drobnych przyjemności dnia codziennego.
Nauczyła jak być silną bez jedzenia.
Nie miałam jedynie chorego ciała.
Miałam chorą duszę...
A największym paradoksem w tym wszystkim było to, że nikt inny oprócz mnie samej nie może mnie uleczyć.
Dopóki bowiem nie zrozumiałam, że idę na dno, że tracę samą siebie, dopóty byłam szczęśliwa ze swoją anoreksją...
Mam więc nadzieję, że autorce komentarza, o której mówię na samym początku, uda się jednak wygrać z Aną, odnajdując spokój i szczęście bez nałogu głodzenia się.
Trzymam za Ciebie kciuki, kimkolwiek jesteś!
Kathy i Leon