Witajcie!
Korzystając z okazji, że ruchu w robociźnie nie ma, pozdrawiam Was serdecznie z padołu ludzi pracujących.
Dzisiejszy dzień będzie mi się wlókł w nieskończoność i pewnie nie raz usnę prawie przy biurku moim.
Mam nadzieję, że bawicie się lepiej niż ja...
Kathy i Leon
Strony
GOOGLE TRANSLATOR - SELECT LANGUAGE
Oświadczenie
Nie wyrażam zgody na kopiowanie moich słów ani zdjęć. Jeśli chcesz jakieś z nich wstawić u siebie na blogu - zapytaj. Uszanuj czyjąś pracę - czytaj, komentuj, zadawaj pytania, ale nie kradnij!
Mój stary blog - Karia18
Szukaj na tym blogu
Bielenda
zdrowie
sobota, 30 listopada 2013
czwartek, 28 listopada 2013
267. O doświadczeniu zawodowym...
Witajcie!
Dziś trochę bardziej refleksyjnie będzie.
Porozmawiam z Wami bowiem o finansach...
5 lat temu, zanim zaczęłam pracować i zdobywać własne przychody, to zawsze, gdy potrzebowałam kasy szłam do babci, mamy tudzież dziadka.
I żuliłam o kilka złotych polskich, że mi trza tyle i tyle.
I co najdziwniejsze nie czułam się z tym źle, mimo że od dawna byłam w wieku pracującym i powinnam była wcześniej już zacząć harówkę robotniczą jak przystało dorosłej osobie.
Mi się jednak nie chciało użerać się z pracodawcą i współpracownikami więc swe pierwsze doświadczenie w biznesie odwlekałam na czas przyszły.
Na drugim roku studiów się jednak zmobilizowałam.
Koniec darmozjadztwa!
Ruszyłam swoje cztery litery i prawie trzy miesiące poznawałam arkana handlu w sklepie obuwniczym…
Co przeżyłam nerwów i stresów to moje.
Co jednak zarobiłam własną, ciężką pracą to też moje.
Dalej była praca w sklepie perfumeryjnym.
Ciężka, stresująca, wyczerpująca, ale i dająca niezmierną satysfakcję.
W końcu świat kosmetyków to mój świat.
Kolejny przystanek na drodze kariery zawodowej?
Cóż, to już był nieco wyższy level, mianowicie pracowałam w call center przez ponad rok czasu.
Byłam również audytorem, copywriterem.
Aż wreszcie wylądowałam w szkole językowej, gdzie ludziom wciskam kursy językowe.
Co mogę rzec, po tych 5 latach bycia na rynku?
Że łatwo i sympatycznie nie jest.
Praca to nie studia, ani nie szkoła.
Nikt się nad nami nie będzie litował, ani przytulał.
Praca to odpowiedzialność, to liczne zadania do wykonania, to poczucie przynależności do firmy jak i do swego stanowiska.
No i najważniejsze nieco przyjemniejsze aspekty robocizny - własne pieniądze i niezależność finansowa.
To motywuje najbardziej.
Dlatego, choćby nie wiem jak było ciężko, zaciska się zęby i się haruje dalej.
Parafrazując słynne słowa Małego Księcia: "Jesteś odpowiedzialny za oswojenie się z pracą swoją..."
A u Was jak to było z pierwszymi doświadczeniami na rynku pracy?
Kathy i Leon
PS. Obawiam się, że jutro postu nie uda mi się stworzyć.
Tak więc oczekujcie czegoś nowego dopiero w weekend...
Dziś trochę bardziej refleksyjnie będzie.
Porozmawiam z Wami bowiem o finansach...
5 lat temu, zanim zaczęłam pracować i zdobywać własne przychody, to zawsze, gdy potrzebowałam kasy szłam do babci, mamy tudzież dziadka.
I żuliłam o kilka złotych polskich, że mi trza tyle i tyle.
I co najdziwniejsze nie czułam się z tym źle, mimo że od dawna byłam w wieku pracującym i powinnam była wcześniej już zacząć harówkę robotniczą jak przystało dorosłej osobie.
Mi się jednak nie chciało użerać się z pracodawcą i współpracownikami więc swe pierwsze doświadczenie w biznesie odwlekałam na czas przyszły.
Na drugim roku studiów się jednak zmobilizowałam.
Koniec darmozjadztwa!
Ruszyłam swoje cztery litery i prawie trzy miesiące poznawałam arkana handlu w sklepie obuwniczym…
Co przeżyłam nerwów i stresów to moje.
Co jednak zarobiłam własną, ciężką pracą to też moje.
Dalej była praca w sklepie perfumeryjnym.
Ciężka, stresująca, wyczerpująca, ale i dająca niezmierną satysfakcję.
W końcu świat kosmetyków to mój świat.
Kolejny przystanek na drodze kariery zawodowej?
Cóż, to już był nieco wyższy level, mianowicie pracowałam w call center przez ponad rok czasu.
Byłam również audytorem, copywriterem.
Aż wreszcie wylądowałam w szkole językowej, gdzie ludziom wciskam kursy językowe.
Co mogę rzec, po tych 5 latach bycia na rynku?
Że łatwo i sympatycznie nie jest.
Praca to nie studia, ani nie szkoła.
Nikt się nad nami nie będzie litował, ani przytulał.
Praca to odpowiedzialność, to liczne zadania do wykonania, to poczucie przynależności do firmy jak i do swego stanowiska.
No i najważniejsze nieco przyjemniejsze aspekty robocizny - własne pieniądze i niezależność finansowa.
To motywuje najbardziej.
Dlatego, choćby nie wiem jak było ciężko, zaciska się zęby i się haruje dalej.
Parafrazując słynne słowa Małego Księcia: "Jesteś odpowiedzialny za oswojenie się z pracą swoją..."
A u Was jak to było z pierwszymi doświadczeniami na rynku pracy?
Kathy i Leon
PS. Obawiam się, że jutro postu nie uda mi się stworzyć.
Tak więc oczekujcie czegoś nowego dopiero w weekend...
środa, 27 listopada 2013
266. Relacja imieninowa
Witajcie!
Spieszę Wam donieść o poranku zimowym, że imieniny się udały.
Wszystko było pięknie i powabnie, nikt się nie upił, nikt nie zrobił rozruby.
W strojach wieczorowych, w ekskluzywnym lokalu, jedliśmy krewetki au naturel i zapijaliśmy to szampanem rocznik Szato de Bordo 1911.
Rozmawialiśmy także o poezji i sztuce czasów nowożytnych.
Francja elegancja...
Ok.
To była wersja oficjalna.
Wersja nieoficjalna brzmi, że byłoby owszem wszytko ładnie i pięknie, gdyby solenizantka (czyt. ja) się nie uwaliła pewnym masakrycznie słodkim likierem z radości imieninowej i nie poczyniła czynić różnych dziwnych rzeczy.
Ów trunek wyżłopany był w sumie na pusty żołądek, bo jak wiadomo organizatorzy imprez dbają bardziej o gości, niż o siebie.
Efektem powyższego zaniedbania własnej persony, były późniejszy dzikie tańce i swawole na stole. Następnie, najprawdopodobniej za namową stada bardzo głupich kumpli, solenizantka zaczęła wydzwaniać z własnego telefonu do różnych ludzi i mówić im dziwne rzeczy, które nie koniecznie chcieliby usłyszeć.
Najlepsze jest to że nic z tych rozmów nic nie pamięta...
No i oczywiście najlepszy był poranek, masakryczny ból głowiny i chęć ukrycia się z lodówce, gdy radośnie została poinformowana o tym, jak to dobrze się bawiła.
Zdjęć Wam nie pokażę, bo będzie obciach.
Kathy i Leon
Spieszę Wam donieść o poranku zimowym, że imieniny się udały.
Wszystko było pięknie i powabnie, nikt się nie upił, nikt nie zrobił rozruby.
W strojach wieczorowych, w ekskluzywnym lokalu, jedliśmy krewetki au naturel i zapijaliśmy to szampanem rocznik Szato de Bordo 1911.
Rozmawialiśmy także o poezji i sztuce czasów nowożytnych.
Francja elegancja...
Ok.
To była wersja oficjalna.
Wersja nieoficjalna brzmi, że byłoby owszem wszytko ładnie i pięknie, gdyby solenizantka (czyt. ja) się nie uwaliła pewnym masakrycznie słodkim likierem z radości imieninowej i nie poczyniła czynić różnych dziwnych rzeczy.
Ów trunek wyżłopany był w sumie na pusty żołądek, bo jak wiadomo organizatorzy imprez dbają bardziej o gości, niż o siebie.
Efektem powyższego zaniedbania własnej persony, były późniejszy dzikie tańce i swawole na stole. Następnie, najprawdopodobniej za namową stada bardzo głupich kumpli, solenizantka zaczęła wydzwaniać z własnego telefonu do różnych ludzi i mówić im dziwne rzeczy, które nie koniecznie chcieliby usłyszeć.
Najlepsze jest to że nic z tych rozmów nic nie pamięta...
No i oczywiście najlepszy był poranek, masakryczny ból głowiny i chęć ukrycia się z lodówce, gdy radośnie została poinformowana o tym, jak to dobrze się bawiła.
Zdjęć Wam nie pokażę, bo będzie obciach.
Kathy i Leon
poniedziałek, 25 listopada 2013
265. Katarzynki!
Witajcie!
Jak większość z Was wie - bądź się domyśla ukradkiem - pierwsza część mego jakże uroczego pseudonimu artystycznego, wywodzi się od imienia - Katarzyna.
Z tego oto faktu, podobnie, jak ponad milion innych Katarzyń na świecie, obchodzę dziś małe święto, zwane powszechnie: imieninami.
Ową imprezę spędzę kameralnie, w gronie rodzinnym.
Ale mam nadzieję, że będziecie towarzyszyć mi duchem.
A to poniżej, to slodki poczęstunek dla Was:
Alkoholem Was nie uraczę, bo jeszcze jeden z drugim powie, że blogerów rozpijam niecnie.
Kathy Leonia
Jak większość z Was wie - bądź się domyśla ukradkiem - pierwsza część mego jakże uroczego pseudonimu artystycznego, wywodzi się od imienia - Katarzyna.
Z tego oto faktu, podobnie, jak ponad milion innych Katarzyń na świecie, obchodzę dziś małe święto, zwane powszechnie: imieninami.
Ową imprezę spędzę kameralnie, w gronie rodzinnym.
Ale mam nadzieję, że będziecie towarzyszyć mi duchem.
A to poniżej, to slodki poczęstunek dla Was:
bierzta, jedzta i kosztujta! |
Kathy Leonia
niedziela, 24 listopada 2013
264. Recenzja: Isana Body Crem Soft, krem do ciała
Witajcie!
W ową niedzielną porę, zapodam Wam moją opinię o pewnym mazidle do ciała, które to miałam okazję stosować kilka miesięcy temu.
Dopiero teraz niestety udało mi się wziąć się za recenzyję tego czegoś.
Ale może najpierw kilka słów od producenta: "Pielęgnacyjny krem do ciała z olejem jojoba i witaminą E."
Szaleństwo słowne i obietnic pełne...
Ale do rzeczy.
Oto bohater w opakowaniu:
Na ręku mym:
Szczegóły:
Cena i dostępność: kupiłam to coś z trzy/cztery miesiące temu w Rossmanie na promocji. Kosztowało niecałe 5 zł.
Zapach: niezbyt miły i przyjemny... Wali wazeliną, naftaliną i jakimś tanim... spirytusem? Połączenie doprawdy szokujące.
Konsystencja: biała maź.
Opakowanie i pojemność: pojemniczek plastikowy, biały z jasno-niebiesko szatą graficzną. Pojemność ok. 200 ml.
Wydajność: średnia. Wymazałam ten krem na szczęście bardzo szybko w obrębie jakiś dwóch miesięcy niecałych...
Działanie: jak na zwykły krem do ciała na co dzień - nie zachwycił mnie,a używałam go w sumie od stóp do głów - żeby go jak najszybciej zużyć. Efekty? Trochę nawilżał, trochę zmiękczał mi skórę, trochę odżywiał. Było to niestety krótkotrwałe, gdyż po jakiś trzech/czterech godzinach naskórek znów mi wysychał i wolał o nawilżenie. No i ten zapach... ohydny, straszny, masakryczny. Ble i fuj i masakra. Musiałam zatykać noc podczas aplikacji i podczas czekania na wysychanie. Na szczęście potem krem na skórze już nie śmierdział. Plusy jakieś? Hm... Niska cena na szczęście to raz. Dwa - krem dość szybko się wchłaniał, nie zostawiał tłustej warstwy... Więcej plusów nie pamiętam, i jeśli mam być szczera to nie polecam Wam tego mazidła. Już chyba wolę smarować się wazeliną niż tym śmierdzielem.
Ocena: 2/5
A jakie są Wasze ulubione mazidła kremowe?
Kathy Leonia
W ową niedzielną porę, zapodam Wam moją opinię o pewnym mazidle do ciała, które to miałam okazję stosować kilka miesięcy temu.
Dopiero teraz niestety udało mi się wziąć się za recenzyję tego czegoś.
Ale może najpierw kilka słów od producenta: "Pielęgnacyjny krem do ciała z olejem jojoba i witaminą E."
Szaleństwo słowne i obietnic pełne...
Ale do rzeczy.
Oto bohater w opakowaniu:
Na ręku mym:
Szczegóły:
Cena i dostępność: kupiłam to coś z trzy/cztery miesiące temu w Rossmanie na promocji. Kosztowało niecałe 5 zł.
Zapach: niezbyt miły i przyjemny... Wali wazeliną, naftaliną i jakimś tanim... spirytusem? Połączenie doprawdy szokujące.
Konsystencja: biała maź.
Opakowanie i pojemność: pojemniczek plastikowy, biały z jasno-niebiesko szatą graficzną. Pojemność ok. 200 ml.
Wydajność: średnia. Wymazałam ten krem na szczęście bardzo szybko w obrębie jakiś dwóch miesięcy niecałych...
Działanie: jak na zwykły krem do ciała na co dzień - nie zachwycił mnie,a używałam go w sumie od stóp do głów - żeby go jak najszybciej zużyć. Efekty? Trochę nawilżał, trochę zmiękczał mi skórę, trochę odżywiał. Było to niestety krótkotrwałe, gdyż po jakiś trzech/czterech godzinach naskórek znów mi wysychał i wolał o nawilżenie. No i ten zapach... ohydny, straszny, masakryczny. Ble i fuj i masakra. Musiałam zatykać noc podczas aplikacji i podczas czekania na wysychanie. Na szczęście potem krem na skórze już nie śmierdział. Plusy jakieś? Hm... Niska cena na szczęście to raz. Dwa - krem dość szybko się wchłaniał, nie zostawiał tłustej warstwy... Więcej plusów nie pamiętam, i jeśli mam być szczera to nie polecam Wam tego mazidła. Już chyba wolę smarować się wazeliną niż tym śmierdzielem.
Ocena: 2/5
A jakie są Wasze ulubione mazidła kremowe?
Kathy Leonia
sobota, 23 listopada 2013
263. Jestem zwycięzcą!
Witajcie!
Jak większość zapalonych kosmetykomaniaczek wie, Rossman znowu kusi nas promocjami.
Owa promocja to nic innego jak 40% rabatu na kosmetyki do makijażu.
To wspaniałe dla naszych kieszeni wydarzenie, będzie miało miejsce od 22.11 do 27.11 bodajże.
Ja jednak dzielnie opieram się pokusie kupowania kolejnych kosmetyków.
Wszystko co mi potrzebne - mam.
Tusz do rzęs, puder, kredkę do oczy, liner, róż czy bronzer.
Nie będę gromadziła milion pięćset rzeczy na zapas, bo co mi z tego przyjdzie?
Połowa się przeterminuje i skiśnie gdzieś w kącie, bo znając mnie - zaraz zapomnę, że coś takiego kupowałam.
Kiedyś już się bawiłam w chomikowanie i w wyniku dawnego zbieractwa, mam przez to 10 flakonów perfum, które będę zużywała do końca świata.
Tak więc żadne cenowe upusty na mazidła mnie nie skuszą!
Pragnę uroczyście zatem oznajmić, że w pojedynku Rossman-Leon, wygrał chudy portfel tego drugiego.
PS. Post automatyczny - Kathy w robocie...
Jak większość zapalonych kosmetykomaniaczek wie, Rossman znowu kusi nas promocjami.
Owa promocja to nic innego jak 40% rabatu na kosmetyki do makijażu.
To wspaniałe dla naszych kieszeni wydarzenie, będzie miało miejsce od 22.11 do 27.11 bodajże.
Ja jednak dzielnie opieram się pokusie kupowania kolejnych kosmetyków.
Wszystko co mi potrzebne - mam.
Tusz do rzęs, puder, kredkę do oczy, liner, róż czy bronzer.
Nie będę gromadziła milion pięćset rzeczy na zapas, bo co mi z tego przyjdzie?
Połowa się przeterminuje i skiśnie gdzieś w kącie, bo znając mnie - zaraz zapomnę, że coś takiego kupowałam.
Kiedyś już się bawiłam w chomikowanie i w wyniku dawnego zbieractwa, mam przez to 10 flakonów perfum, które będę zużywała do końca świata.
Tak więc żadne cenowe upusty na mazidła mnie nie skuszą!
Pragnę uroczyście zatem oznajmić, że w pojedynku Rossman-Leon, wygrał chudy portfel tego drugiego.
PS. Post automatyczny - Kathy w robocie...
piątek, 22 listopada 2013
262. Recenzja: Bambino, oliwka z NNKT (witamina F)
Witajcie!
Dziś wolny dzień.
Czas zatem na cosik kosmetycznego.
Zapodam Wam słów kilka o pewnej oleistej substancji, znanej pod nazwą: oliwka z NNKT (witamina F) Bambino.
Od producenta: "Oliwka pielęgnacyjna jest szczególnie łagodnym produktem przeznaczonym do codziennej pielęgnacji delikatnej i wrażliwej skóry niemowląt i dzieci. Oliwka produkowana jest w oparciu o wysokogatunkowy olej roślinny z dodatkiem stabilizowanych NNKT (witaminy F), dlatego skutecznie chroni delikatną skórę przed podrażnieniami i przesuszeniem oraz sprawia, że jest ona odpowiednio nawilżona i natłuszczona.
Sposób użycia: wsmarować w suchą skórę, rozprowadzić".
Mazidło w butli:
I na ręku:
Szczegóły:
Cena i dostępność: zakupiłam powyższe "cuś" w Biedronce jakieś pół roku temu. Kosztowało 8 zł.
Zapach: jakiś taki oleisto-słodki. Nawet przyjemny dla nosa, choć ciekawe ile tam chemii musieli władować w ten produkt, żeby oliwka taką słodyczą woniała...
Konsystencja: urocza maź tłusta.
Opakowanie i pojemność: butla plastikowa z bardzo niepraktyczną, różową etykietką z papieru, która bardzo szybko się ufajda produktem... 300 ml pojemności.
Wydajność: no niestety genialna... Męczę ten produkt już tyle czasu, a go zostało mniej więcej jedna trzecia.
Działanie: kiepskie. Nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, a próbowałam naprawdę znaleźć dobry sposób na powyższy specyfik. Używałam go najpierw - zgodnie z założeniami producenta - jako balsamu do ciała. I tu nastąpiła porażka na całej linii.. Mianowicie: po Bambinowej oliwce skóra się kleiła, świeciła, i długo strasznie wysychała. Kolejne podejście - kilka kropelek na noc na włosy. I tu również niewypał. Po umyciu, miast błyszczeć, kudełki się spuszyły, zetrąkowały i zaprotestowały. Ale nic to. Próbujemy dalej. Kąpiel z oliwką Bambino? Czemu nie. Do wody wlałam jeden korek oliwki. Wymieszałam rękę całość, po czym zanurzyłam się w toni. A tu od razu atakuje mnie zapach produktu. Wszechogarniający, masakrycznie słodki. Po dłuższej chwili nie do wytrzymania... Po tym jakże przykrym, kąpielowym doświadczeniu przestałam eksperymentów kosmetycznych z powyższą oliwką. Obecnie używam jej do... czyszczenia kranów w łazience. Efekt - całkiem znośny. Ale to chyba nie do tego powinien służyć produkt kosmetyczny.Jednym słowem - jak dla mnie to tłusty, oliwkowy bubel...
Ocena: 1/5
Mieliście styczność z ową oliwką?
Kathy i Leon
Dziś wolny dzień.
Czas zatem na cosik kosmetycznego.
Zapodam Wam słów kilka o pewnej oleistej substancji, znanej pod nazwą: oliwka z NNKT (witamina F) Bambino.
Od producenta: "Oliwka pielęgnacyjna jest szczególnie łagodnym produktem przeznaczonym do codziennej pielęgnacji delikatnej i wrażliwej skóry niemowląt i dzieci. Oliwka produkowana jest w oparciu o wysokogatunkowy olej roślinny z dodatkiem stabilizowanych NNKT (witaminy F), dlatego skutecznie chroni delikatną skórę przed podrażnieniami i przesuszeniem oraz sprawia, że jest ona odpowiednio nawilżona i natłuszczona.
Sposób użycia: wsmarować w suchą skórę, rozprowadzić".
Mazidło w butli:
można powiększyć przez "klik" na zdjęcie |
Szczegóły:
Cena i dostępność: zakupiłam powyższe "cuś" w Biedronce jakieś pół roku temu. Kosztowało 8 zł.
Zapach: jakiś taki oleisto-słodki. Nawet przyjemny dla nosa, choć ciekawe ile tam chemii musieli władować w ten produkt, żeby oliwka taką słodyczą woniała...
Konsystencja: urocza maź tłusta.
Opakowanie i pojemność: butla plastikowa z bardzo niepraktyczną, różową etykietką z papieru, która bardzo szybko się ufajda produktem... 300 ml pojemności.
Wydajność: no niestety genialna... Męczę ten produkt już tyle czasu, a go zostało mniej więcej jedna trzecia.
Działanie: kiepskie. Nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, a próbowałam naprawdę znaleźć dobry sposób na powyższy specyfik. Używałam go najpierw - zgodnie z założeniami producenta - jako balsamu do ciała. I tu nastąpiła porażka na całej linii.. Mianowicie: po Bambinowej oliwce skóra się kleiła, świeciła, i długo strasznie wysychała. Kolejne podejście - kilka kropelek na noc na włosy. I tu również niewypał. Po umyciu, miast błyszczeć, kudełki się spuszyły, zetrąkowały i zaprotestowały. Ale nic to. Próbujemy dalej. Kąpiel z oliwką Bambino? Czemu nie. Do wody wlałam jeden korek oliwki. Wymieszałam rękę całość, po czym zanurzyłam się w toni. A tu od razu atakuje mnie zapach produktu. Wszechogarniający, masakrycznie słodki. Po dłuższej chwili nie do wytrzymania... Po tym jakże przykrym, kąpielowym doświadczeniu przestałam eksperymentów kosmetycznych z powyższą oliwką. Obecnie używam jej do... czyszczenia kranów w łazience. Efekt - całkiem znośny. Ale to chyba nie do tego powinien służyć produkt kosmetyczny.Jednym słowem - jak dla mnie to tłusty, oliwkowy bubel...
Ocena: 1/5
Mieliście styczność z ową oliwką?
Kathy i Leon
czwartek, 21 listopada 2013
261. "Zesram się a nie dam się"
Witajcie!
W nawiązaniu do wczorajszego postu, w którym to musiałam dać upust mojemu gniewu, żalu i wściekłości zarazem, przychodzę dziś do Was - dla odmiany - w nastroju bojowym.
Mianowicie stwierdziłam, że tak po głębszym przemyśleniu to te wszystkie uwagi w dupie mam.
Niech mnie obwiniają o brak zapisów.
Niech mówią że się opierniczam i nic nie robię.
Niech narzekają, że za wolno dzwonię do ludzi i nie znam numerów wszystkich 700 osób na pamięć.
Ja swoją wartość znam i nie dam się poniżać.
O nie.
Swoje obowiązki wykonuję tak, jak przystało na człowieka inteligentnego i nie jestem winna temu, że szkoła podupada.
Bo to chyba raczej zarzut do dyrekcji a nie do pracowników.
Pracownicy chyba raczej szkoły nie prowadzą i nie zarządzają nią.
Pracownicy chyba raczej nie znają się na systemach promocyjnych i nie stawiają pułapek marketingowych na każdej przecznicy czy ulicy, w oczekiwaniu na potencjalnego kursanta.
Tak więc co ma być, to będzie.
Póki co przyjmuję postawę na tzw. tomiwisizm.
Kathy i Leon
W nawiązaniu do wczorajszego postu, w którym to musiałam dać upust mojemu gniewu, żalu i wściekłości zarazem, przychodzę dziś do Was - dla odmiany - w nastroju bojowym.
Mianowicie stwierdziłam, że tak po głębszym przemyśleniu to te wszystkie uwagi w dupie mam.
Niech mnie obwiniają o brak zapisów.
Niech mówią że się opierniczam i nic nie robię.
Niech narzekają, że za wolno dzwonię do ludzi i nie znam numerów wszystkich 700 osób na pamięć.
Ja swoją wartość znam i nie dam się poniżać.
O nie.
Swoje obowiązki wykonuję tak, jak przystało na człowieka inteligentnego i nie jestem winna temu, że szkoła podupada.
Bo to chyba raczej zarzut do dyrekcji a nie do pracowników.
Pracownicy chyba raczej szkoły nie prowadzą i nie zarządzają nią.
Pracownicy chyba raczej nie znają się na systemach promocyjnych i nie stawiają pułapek marketingowych na każdej przecznicy czy ulicy, w oczekiwaniu na potencjalnego kursanta.
Tak więc co ma być, to będzie.
Póki co przyjmuję postawę na tzw. tomiwisizm.
Kathy i Leon
środa, 20 listopada 2013
260. Chyba mam dość...
Witajcie!
Właśnie wróciłam z roboty.
I to w ciężkim stanie...
Był dziś bowiem dyrektor główny, na kolejną tzw. wizytę kontrolą.
Owa wizyta polegała na truciu dupy naszej dyrektorce, czemu mamy nie tyle zapisów ile on by sobie życzył.
Traf chciał, że gabinet dyrekcji, gdzie rozmawiała ona z owym fagasem, mieści się wiz a wi mojego...
A ja się zestresowałam, że jestem w polu widzenia i wszystkie czynności robiłam dwa razy wolniej - jak to w stresie.
Wszystko mi z rąk leciało - a to karki z biurka, a to słuchawka od telefonu, a to umowy...
Na szczęście ta męka trwała jakieś dwie/trzy godziny, po czym dyrektor główny sobie pojechał, a my -pracownice, zostałyśmy wezwane na rozmowę...
I tak oto dowiedziałam się, że zdaniem dyrektora dyrektorów nasza szkoła się opierdziela.
Nic nie robi.
Dłubie w nosie...
I oczywista to wszystko przeze mnie.
Bo to moja wina, że się zestresowałam i dałam ciała.
I że teraz musimy tak zapierdalać z robotą, żeby mieć milion pięćset zapisów na dzień.
No mówię Wam, nie wiem jak wytrzymałam do końca dzisiejszej zmiany.
Ledwo żyję.
Wszystko się we mnie gotuje.
Mam dość.
Nie po to kończyłam studia, żeby teraz robić za kozła ofiarnego za brak zapisów w podrzędnej szkole językowej.
Kur*** jeśli sytuacja się nie uspokoi, zaczynam znowu wysyłać cv.
Kathy i Leon...
Właśnie wróciłam z roboty.
I to w ciężkim stanie...
Był dziś bowiem dyrektor główny, na kolejną tzw. wizytę kontrolą.
Owa wizyta polegała na truciu dupy naszej dyrektorce, czemu mamy nie tyle zapisów ile on by sobie życzył.
Traf chciał, że gabinet dyrekcji, gdzie rozmawiała ona z owym fagasem, mieści się wiz a wi mojego...
A ja się zestresowałam, że jestem w polu widzenia i wszystkie czynności robiłam dwa razy wolniej - jak to w stresie.
Wszystko mi z rąk leciało - a to karki z biurka, a to słuchawka od telefonu, a to umowy...
Na szczęście ta męka trwała jakieś dwie/trzy godziny, po czym dyrektor główny sobie pojechał, a my -pracownice, zostałyśmy wezwane na rozmowę...
I tak oto dowiedziałam się, że zdaniem dyrektora dyrektorów nasza szkoła się opierdziela.
Nic nie robi.
Dłubie w nosie...
I oczywista to wszystko przeze mnie.
Bo to moja wina, że się zestresowałam i dałam ciała.
I że teraz musimy tak zapierdalać z robotą, żeby mieć milion pięćset zapisów na dzień.
No mówię Wam, nie wiem jak wytrzymałam do końca dzisiejszej zmiany.
Ledwo żyję.
Wszystko się we mnie gotuje.
Mam dość.
Nie po to kończyłam studia, żeby teraz robić za kozła ofiarnego za brak zapisów w podrzędnej szkole językowej.
Kur*** jeśli sytuacja się nie uspokoi, zaczynam znowu wysyłać cv.
Kathy i Leon...
wtorek, 19 listopada 2013
259. Refleksja...
Witajcie!
Wiecie co...
Tak dochodzę powoli do wniosku, że zmiany poranne są beznadziejne.
Po pierwsze - muszę wcześnie wstać.
Po drugie - jak przychodzę na rano, to przez pierwsze cztery godziny drapię się po głowie/tyłku/nosie z racji na brak lepszego zajęcia.
A po trzecie - nie mogę pisać konstruktywnych postów na bloga wieczorem, bo czuję się padnięta a przez to tworzę notki typu "co ma piernik do wiatraka"...
Wystosuję chyba jakiś specjalny komunikat do szefowej, że preferuję zmiany drugie.
Kathy & Leon
Wiecie co...
Tak dochodzę powoli do wniosku, że zmiany poranne są beznadziejne.
Po pierwsze - muszę wcześnie wstać.
Po drugie - jak przychodzę na rano, to przez pierwsze cztery godziny drapię się po głowie/tyłku/nosie z racji na brak lepszego zajęcia.
A po trzecie - nie mogę pisać konstruktywnych postów na bloga wieczorem, bo czuję się padnięta a przez to tworzę notki typu "co ma piernik do wiatraka"...
Wystosuję chyba jakiś specjalny komunikat do szefowej, że preferuję zmiany drugie.
Kathy & Leon
poniedziałek, 18 listopada 2013
258. A w poniedziałek...
Witajcie!
Koniec weekendu słodkiego.
Znów szarość tygodnia powszechnego.
Tym razem, przez kolejne dwa tygodnie, będę robić na pierwszą zmianę, tak więc żeby nieco udobruchać Leona, który nie lubi porannych pobudek aż w takiej ilości, zaserwuję mu dzisiaj taką oto przekąskę:
Tym samym Leon będzie wcinał Leo.
Ciekawe swoją drogą, czy to zakrawa o kanibalizm?
Kathy
PS. Posty, publikowane o poranku przez najbliższe dwa tygodnie w dni robocze, ukażą się automatycznie. Postaram się w dniu dzisiejszym napisać kilka notek na tzw. zaś, żebyście nie usychali z tęsknoty za mną.
Na wszelkie wątpliwości, maile czy uwagi życiowe odpowiadać będę od jutra - o ile będę dychała - po powrocie z robocizny w godzinach popołudniowych.
Koniec weekendu słodkiego.
Znów szarość tygodnia powszechnego.
Tym razem, przez kolejne dwa tygodnie, będę robić na pierwszą zmianę, tak więc żeby nieco udobruchać Leona, który nie lubi porannych pobudek aż w takiej ilości, zaserwuję mu dzisiaj taką oto przekąskę:
Tym samym Leon będzie wcinał Leo.
Ciekawe swoją drogą, czy to zakrawa o kanibalizm?
Kathy
PS. Posty, publikowane o poranku przez najbliższe dwa tygodnie w dni robocze, ukażą się automatycznie. Postaram się w dniu dzisiejszym napisać kilka notek na tzw. zaś, żebyście nie usychali z tęsknoty za mną.
Na wszelkie wątpliwości, maile czy uwagi życiowe odpowiadać będę od jutra - o ile będę dychała - po powrocie z robocizny w godzinach popołudniowych.
niedziela, 17 listopada 2013
257. Recenzja: Davidoff Cool Water Wave, woda toaletowa 100 ml
Witajcie!
Dziś będzie pachnąco i uroczo.
Zapoznam Was bowiem z pewnym zacnym produktem perfumeryjnym.
Będzie to woda toaletowa Davidoff Cool Water Wave.
Słowo od producenta: "Kolejna limitowana odmiana słynnej "Cool Water:. Zapach dla młodych, spontanicznych kobiet, promieniujących kobiecością i zmysłowością. Zapach z rodziny kwiatowo - wodnej.
W nowoczesnym flakonie przypominającym kroplę wody.
Kategoria: kwiatowo-wodna.
Nuty zapachowe, m.in: arbuz, frezja, mango, guawa, irys, drzewo sandałowe, piżmo, heliotrop, piwonia."
Bohater we flakonie:
A tu zbliżenie od tyłu:
Szczegóły:
Cena i dostępność: perfum powyższy zakupiłam z jakiś roku temu na promocji w Rossmanie. Dałam za niego ok. 60 zł (za 100 ml!), podczas gdy normalna cena w perfumeriach typu Douglas i Sephora to 280 zł...
Zapach: jest ciekawie skomponowany i ma to coś, co każe mi często po niego sięgać. Rano, gdy psiknę go na skórę i na szalik, czuję najpierw - dość mocno - moje boskie piżmo. Następnie, po jakiś dwóch/trzech godzinach od rozpylenia, do tej zwierzęcej woni dochodzi delikatna słodycz frezji i arbuza. Na sam koniec dnia z kolei, kiedy wtulę nos szalik, wyczuwam świeżość sandałowca i oszałamiającą piwonię.
Konsystencja: błękitny płyn do psikania.
Opakowanie i pojemność: butelka szklana, zwężająca się ku górze. Bardzo fajny minimalizm - ot granatowe szkło z napisami od producenta. Lubię to! Ja mam wersję 100 ml.
Wydajność: genialna. Ta pojemność 100 ml, nawet przy mało oszczędnym użytkowaniu, tj. psikanie kilka razy na siebie w ciągu dnia, wystarczy nam spokojnie na ok. rok. A że jestem człowiek zapobiegliwy, na tamtej Rossmanowskiej promocji kupiłam aż dwie sztuki tego pachnidła... Więc jakieś dwa lata mam przesiąknięte zapachem Davidoffa Cool Water Wave.
Działanie: Zacznę może z lekką nutą sentymentu, bowiem ten zapach to moje marzenie od wielu, wielu lat. Zaczęło się od sporadycznych wizyt w Sephorze, kiedy to jako nastolatka psikałam sobie maniaczo zapachy z górnej półki na pasek testowy czy na dłoń i potem raczyłam się tym przez kilka dni. Najbardziej upodobałam sobie zapachy Davidoffa, a szczególnie wersję Cool Water. I tak oto, gdy nadarzyła się okazja cenowa na te produkty w Rossmanie, nie wahałam się długo i kupiłam woń moich nastoletnich marzeń. I to był interes życia. Uwielbiam, kocham te perfumy. Odkąd pracuje w szkole językowej ( a to będzie już 5 miesięcy!), używam ich naprawdę często i bardzo dobrze czuję się z tymi nutami zapachowymi. Woń dodaje mi (i tak już nie małych): pewności siebie, przebojowości czy ostrzejszego pazura. Żaden klient się im nie oprze! Jak tylko przestąpi próg mojego gabinetu, jest już od razu powalony i oczarowany zapachem Davidoffa. To bowiem perfumy kobiety-bluszcz: intrygujące, tajemnicze i zarazem pociągające. Podobają się otoczeniu - wielokrotnie słyszałam komplementy od płci damskiej i męskiej, że bardzo ładnie pachnę. Jeśli chodzi o trwałość to taka przeciętna niestety: na skórze ok 4/5 godzin, na ubraniach nawet do 3 dni. Byłby to zapach idealny, gdyby nie masakryczna cena regularna (ale od czego są promocje) no i średnia trwałość woni. Ale wobec działania na ludzkie nosy tę drugą wadę można jakość wybaczyć.
Ocena: 4/5
Znacie perfumidła marki Davidoff?
Kathy Leonia
Dziś będzie pachnąco i uroczo.
Zapoznam Was bowiem z pewnym zacnym produktem perfumeryjnym.
Będzie to woda toaletowa Davidoff Cool Water Wave.
Słowo od producenta: "Kolejna limitowana odmiana słynnej "Cool Water:. Zapach dla młodych, spontanicznych kobiet, promieniujących kobiecością i zmysłowością. Zapach z rodziny kwiatowo - wodnej.
W nowoczesnym flakonie przypominającym kroplę wody.
Kategoria: kwiatowo-wodna.
Nuty zapachowe, m.in: arbuz, frezja, mango, guawa, irys, drzewo sandałowe, piżmo, heliotrop, piwonia."
Bohater we flakonie:
można powiększyć przez "klik" na zdjęcie |
Szczegóły:
Cena i dostępność: perfum powyższy zakupiłam z jakiś roku temu na promocji w Rossmanie. Dałam za niego ok. 60 zł (za 100 ml!), podczas gdy normalna cena w perfumeriach typu Douglas i Sephora to 280 zł...
Zapach: jest ciekawie skomponowany i ma to coś, co każe mi często po niego sięgać. Rano, gdy psiknę go na skórę i na szalik, czuję najpierw - dość mocno - moje boskie piżmo. Następnie, po jakiś dwóch/trzech godzinach od rozpylenia, do tej zwierzęcej woni dochodzi delikatna słodycz frezji i arbuza. Na sam koniec dnia z kolei, kiedy wtulę nos szalik, wyczuwam świeżość sandałowca i oszałamiającą piwonię.
Konsystencja: błękitny płyn do psikania.
Opakowanie i pojemność: butelka szklana, zwężająca się ku górze. Bardzo fajny minimalizm - ot granatowe szkło z napisami od producenta. Lubię to! Ja mam wersję 100 ml.
Wydajność: genialna. Ta pojemność 100 ml, nawet przy mało oszczędnym użytkowaniu, tj. psikanie kilka razy na siebie w ciągu dnia, wystarczy nam spokojnie na ok. rok. A że jestem człowiek zapobiegliwy, na tamtej Rossmanowskiej promocji kupiłam aż dwie sztuki tego pachnidła... Więc jakieś dwa lata mam przesiąknięte zapachem Davidoffa Cool Water Wave.
Działanie: Zacznę może z lekką nutą sentymentu, bowiem ten zapach to moje marzenie od wielu, wielu lat. Zaczęło się od sporadycznych wizyt w Sephorze, kiedy to jako nastolatka psikałam sobie maniaczo zapachy z górnej półki na pasek testowy czy na dłoń i potem raczyłam się tym przez kilka dni. Najbardziej upodobałam sobie zapachy Davidoffa, a szczególnie wersję Cool Water. I tak oto, gdy nadarzyła się okazja cenowa na te produkty w Rossmanie, nie wahałam się długo i kupiłam woń moich nastoletnich marzeń. I to był interes życia. Uwielbiam, kocham te perfumy. Odkąd pracuje w szkole językowej ( a to będzie już 5 miesięcy!), używam ich naprawdę często i bardzo dobrze czuję się z tymi nutami zapachowymi. Woń dodaje mi (i tak już nie małych): pewności siebie, przebojowości czy ostrzejszego pazura. Żaden klient się im nie oprze! Jak tylko przestąpi próg mojego gabinetu, jest już od razu powalony i oczarowany zapachem Davidoffa. To bowiem perfumy kobiety-bluszcz: intrygujące, tajemnicze i zarazem pociągające. Podobają się otoczeniu - wielokrotnie słyszałam komplementy od płci damskiej i męskiej, że bardzo ładnie pachnę. Jeśli chodzi o trwałość to taka przeciętna niestety: na skórze ok 4/5 godzin, na ubraniach nawet do 3 dni. Byłby to zapach idealny, gdyby nie masakryczna cena regularna (ale od czego są promocje) no i średnia trwałość woni. Ale wobec działania na ludzkie nosy tę drugą wadę można jakość wybaczyć.
Ocena: 4/5
Znacie perfumidła marki Davidoff?
Kathy Leonia
sobota, 16 listopada 2013
256. Jak i czym suszyć długie włosy?
Witajcie!
Dziś Wam zaprezentuję pewne urządzenie, które wielce ułatwia mi żywot mój poczciwy.
Mówić będę bowiem o suszarce do włosów, bez której nie wyobrażam sobie egzystencji.
Oto mój sprzęt:
A to ujęcia z bliska:
Moja suszarka pochodzi z firmy Looking Good, kupiłam ją w Tesco 2 lata temu, i zapłaciłam bodajże 50 zł.
Ma kilka bajerów: typu dodatkowy przełącznik zmiany temperatury (pipek na samej górze), funkcje chłodnego (I) nawiewu, czy też ciepły (II) i gorący (III) strumień powietrza.
Ja zwykle wybieram ten słaby chłodny podmuch.
Domyślam się, że pewnie zaraz jedna z drugą zapalona włosomaniaczka rzeknie mi, że suszenie włosów to błąd, że niszczy włosy, że jest przyczyną łupieżu, że kudełki winny schnąć naturalnie.
Jak dla mnie to trochę przesada.
Nie wyobrażam siebie, czekającej cierpliwie, aż mi włosiska wyschną radośnie.
Zwłaszcza teraz, w owe listopadowe słoty...
Moje włosy mają bowiem tendencje do bardzo długiego tzw. otrząsania się z wody.
Gdybym je pozostawiła samym sobie, to suche by były dopiero po jakimś 4 lub 5 godzinach.
Z racji na fakt, iż myję głowę zawsze rano, powinnam wstawać koło 2/3 w nocy, aby skalp był suchy do godziny 8, kiedy muszę wychodzić.
A przecie nie pobiegnę na dwór z mokrym łbem i nie będę straszyła petentów w szkole fryzurą ulizanego kundla.
Tak więc zawsze używam suszarki i wielbię jej moc zimnego nawiewu.
A Wy jaki stosunek macie do suszenia włosów?
Kathy i Leon, który wstał o 8 rano i żarcie prychci...
Dziś Wam zaprezentuję pewne urządzenie, które wielce ułatwia mi żywot mój poczciwy.
Mówić będę bowiem o suszarce do włosów, bez której nie wyobrażam sobie egzystencji.
Oto mój sprzęt:
A to ujęcia z bliska:
bajery |
coś tam o producencie i modelu |
Moja suszarka pochodzi z firmy Looking Good, kupiłam ją w Tesco 2 lata temu, i zapłaciłam bodajże 50 zł.
Ma kilka bajerów: typu dodatkowy przełącznik zmiany temperatury (pipek na samej górze), funkcje chłodnego (I) nawiewu, czy też ciepły (II) i gorący (III) strumień powietrza.
Ja zwykle wybieram ten słaby chłodny podmuch.
Domyślam się, że pewnie zaraz jedna z drugą zapalona włosomaniaczka rzeknie mi, że suszenie włosów to błąd, że niszczy włosy, że jest przyczyną łupieżu, że kudełki winny schnąć naturalnie.
Jak dla mnie to trochę przesada.
Nie wyobrażam siebie, czekającej cierpliwie, aż mi włosiska wyschną radośnie.
Zwłaszcza teraz, w owe listopadowe słoty...
Moje włosy mają bowiem tendencje do bardzo długiego tzw. otrząsania się z wody.
Gdybym je pozostawiła samym sobie, to suche by były dopiero po jakimś 4 lub 5 godzinach.
Z racji na fakt, iż myję głowę zawsze rano, powinnam wstawać koło 2/3 w nocy, aby skalp był suchy do godziny 8, kiedy muszę wychodzić.
A przecie nie pobiegnę na dwór z mokrym łbem i nie będę straszyła petentów w szkole fryzurą ulizanego kundla.
Tak więc zawsze używam suszarki i wielbię jej moc zimnego nawiewu.
A Wy jaki stosunek macie do suszenia włosów?
Kathy i Leon, który wstał o 8 rano i żarcie prychci...
piątek, 15 listopada 2013
255. Wielkie zakupiska!
Witajcie!
Dziś post z serii zakupowej.
Pochwalę się Wam, co ostatnio niecnie wpadło w moje rączki.
Nie jest tego dużo, raczej to rzeczy kupowane na tzw. chętkę kosmetyczną, niźli na mus.
Nie mniej jednak, czasem można sobie zrobić małe przyjemności drogeryjne.
Na początek zakup, z którego jestem tak strasznie dumna, że aż wpadłam w samozachwyt.
Sami zobaczcie:
Tu macie zbliżenie:
A tu produkty już wyjęte z pudła:
A to drugi zakup:
Czemu poczyniłam powyższe zakupy:
a) no aż żal nie skorzystać z takiej promocji u licha! Do tuszu będę robiła drugie podejście, pierwsze było niezbyt udane, pisałam o nim tu: Klik! Puder natomiast chętnie wypróbuję, bo stary (z Bell) mam już prawie na wykończeniu.
b) a tak go capnęłam, bo leżał samotny i się patrzył na mnie tym napisem Kobo.
A Wam co ostatnio ciekawego udało się upolować?
Kathy Leonia
PS. Piątek!
Dziś post z serii zakupowej.
Pochwalę się Wam, co ostatnio niecnie wpadło w moje rączki.
Nie jest tego dużo, raczej to rzeczy kupowane na tzw. chętkę kosmetyczną, niźli na mus.
Nie mniej jednak, czasem można sobie zrobić małe przyjemności drogeryjne.
Na początek zakup, z którego jestem tak strasznie dumna, że aż wpadłam w samozachwyt.
Sami zobaczcie:
a) zestaw "Ikony Max Factor": tusz do rzęs 2000 calorii black i puder Creme Puff 05 Translucent, ok. 49,99 zł, Rossman |
Tu macie zbliżenie:
A tu produkty już wyjęte z pudła:
A to drugi zakup:
b) błyszczyk Kobo, long lasting glass shine, ok. 8 zł, Natura. |
Czemu poczyniłam powyższe zakupy:
a) no aż żal nie skorzystać z takiej promocji u licha! Do tuszu będę robiła drugie podejście, pierwsze było niezbyt udane, pisałam o nim tu: Klik! Puder natomiast chętnie wypróbuję, bo stary (z Bell) mam już prawie na wykończeniu.
b) a tak go capnęłam, bo leżał samotny i się patrzył na mnie tym napisem Kobo.
A Wam co ostatnio ciekawego udało się upolować?
Kathy Leonia
PS. Piątek!
czwartek, 14 listopada 2013
254. Bitwa o ciepło.
Witajcie!
Nie wiem jak Wy, ale ja nie cierpię takiej pogody, jaka jest obecnie.
Zimno, buro, szaro i nudno...
...i to nie tylko na dworzu.
Odkąd bowiem wróciłam do robocizny po urlopie, moim najlepszym przyjacielem stał się ten oto miły pan, ukradziony z którejś z sal lekcyjnych:
Czemu tak zawzięcie przytulam się do grzejniczka?
A bo u nas w szkole jest zimno jak na Alasce...
System ogrzewania centralnego - od jakiś dwóch tygodni - coś nawala i wszyscy chodzimy ubrani jak Eskimosy na biegunie północnym, czyt. 4 warstwy ubrań (podkoszulek, bluzka, sweter, żakier) na górze, grube majty, rajty i porcięta na dole.
Jedynym ratunkiem w owym trudnych czasach zimna są tzw. przenośne grzejniczki.
Ten cudowny, mały sprzęt grzejący, pierwotnie był ustawiony w kilku wybranych salach lekcyjnych,.
Teraz jednakże, gdy ekipa pracownicza zmuszona jest wybierać między dobrem swym własnym a dobrem uczniów - rzecz jasna wybiera ciepło tyłka swego i podwędza grzejniczek z sal.
Tak więc, zasada przetrwania jest prosta - kto pierwszy się do grzejniczka dorwie, ten ma miłe grzanko i relaksik za biureczkiem.
Kto nie dorwie grzejniczka - ten dygoce przez 8 godzin.
Co na to kursanci?
Na pewno nie są zbytnio zadowoleni z faktu, że im zbyt ciepło nie jest, ale na szczęście - jak do tej pory - żaden nie zamarzł nam jeszcze na kość.
Niektórzy bystrzejsi pytają się nas-pracowników, co to się stało z ogrzewaniem i czemu nie ma małych grzejniczków w salach.
No przecie nie powie się im, że Leon czy inny pracownik grzejniczek zabrał i obecnie swój tyłek grzeje pod biurkiem...
Mówi się natomiast, że pracujemy nad awarią systemu grzewczego, i że dla własnego dobra lepiej się ubierać jak na tę porę roku przystało.
Jak na razie wymówka działa - ciekawe na jak długo...
Pozdrawiam więc Was spod biurka ciepło i mam nadzieję, że Wam chłody listopadowe nie straszne!
Kathy & Leon
Nie wiem jak Wy, ale ja nie cierpię takiej pogody, jaka jest obecnie.
Zimno, buro, szaro i nudno...
...i to nie tylko na dworzu.
Odkąd bowiem wróciłam do robocizny po urlopie, moim najlepszym przyjacielem stał się ten oto miły pan, ukradziony z którejś z sal lekcyjnych:
mój ci on, nie oddam go nikomu! |
Czemu tak zawzięcie przytulam się do grzejniczka?
A bo u nas w szkole jest zimno jak na Alasce...
System ogrzewania centralnego - od jakiś dwóch tygodni - coś nawala i wszyscy chodzimy ubrani jak Eskimosy na biegunie północnym, czyt. 4 warstwy ubrań (podkoszulek, bluzka, sweter, żakier) na górze, grube majty, rajty i porcięta na dole.
Jedynym ratunkiem w owym trudnych czasach zimna są tzw. przenośne grzejniczki.
Ten cudowny, mały sprzęt grzejący, pierwotnie był ustawiony w kilku wybranych salach lekcyjnych,.
Teraz jednakże, gdy ekipa pracownicza zmuszona jest wybierać między dobrem swym własnym a dobrem uczniów - rzecz jasna wybiera ciepło tyłka swego i podwędza grzejniczek z sal.
Tak więc, zasada przetrwania jest prosta - kto pierwszy się do grzejniczka dorwie, ten ma miłe grzanko i relaksik za biureczkiem.
Kto nie dorwie grzejniczka - ten dygoce przez 8 godzin.
Co na to kursanci?
Na pewno nie są zbytnio zadowoleni z faktu, że im zbyt ciepło nie jest, ale na szczęście - jak do tej pory - żaden nie zamarzł nam jeszcze na kość.
Niektórzy bystrzejsi pytają się nas-pracowników, co to się stało z ogrzewaniem i czemu nie ma małych grzejniczków w salach.
No przecie nie powie się im, że Leon czy inny pracownik grzejniczek zabrał i obecnie swój tyłek grzeje pod biurkiem...
Mówi się natomiast, że pracujemy nad awarią systemu grzewczego, i że dla własnego dobra lepiej się ubierać jak na tę porę roku przystało.
Jak na razie wymówka działa - ciekawe na jak długo...
Pozdrawiam więc Was spod biurka ciepło i mam nadzieję, że Wam chłody listopadowe nie straszne!
Kathy & Leon
środa, 13 listopada 2013
253. Jedzmy regularnie!
Witajcie!
Dziś post dla wszystkich osób, które łapie tzw. wilczy apetyt w godzinach wieczornych, spowodowany brakiem regularności w spożywaniu posiłków.
Ja niestety należałam dość długo do tego typu person.
W pracy bowiem, jeśli było dużo ludzi (miesiące wrzesień i październik) i każdy coś chciał ode mnie, często nie miałam czasu zjeść.
Często jedynym posiłkiem w ciągu takiego dnia była jakaś kanapka rano, potem herbatka/kawka w pracy. Dopiero jak wracałam do domu - godziny typu 18/19, lub jeśli robiłam na drugą zmianę to 22 - wtedy zaczynałam napad na lodówkę...
A to, rzecz jasna, nie było to zbyt zdrowe dla mego organizmu.
Dlatego postanowiłam wprowadzić w życie zdrowszy i regularniejszy tryb odżywiania.
Od listopada, staram się jeść systematycznie, biorę ze sobą do robocizny owoce i warzywa, jakieś kanapki, i mam w nosie klientów.
Dopóki jestem głodna, klient może mnie cmoknąć w cztery litery, gdyż siedzę na zapleczu i żadna siła mnie stamtąd nie wykurzy.
Dopiero jak się najem, mogę się zająć tym i owym petentem.
Dzięki temu, przestałam mieć notoryczne napady głodu, a moją wieczorną przekąską, stał się ten oto specjał:
To moje ukochane pestki z dyni oraz marchewka, pokrojona w paski.
Zwykle dorzucam do tego jeszcze jogurt naturalny z pokrojonym do niego czosnkiem, ale tu już mi się nie chciało bawić się w sosy.
Prawda, że samo zdrowie?
A Wy jak sobie radzicie z wieczornymi napadami głodu?
Kathy Leonia
Dziś post dla wszystkich osób, które łapie tzw. wilczy apetyt w godzinach wieczornych, spowodowany brakiem regularności w spożywaniu posiłków.
Ja niestety należałam dość długo do tego typu person.
W pracy bowiem, jeśli było dużo ludzi (miesiące wrzesień i październik) i każdy coś chciał ode mnie, często nie miałam czasu zjeść.
Często jedynym posiłkiem w ciągu takiego dnia była jakaś kanapka rano, potem herbatka/kawka w pracy. Dopiero jak wracałam do domu - godziny typu 18/19, lub jeśli robiłam na drugą zmianę to 22 - wtedy zaczynałam napad na lodówkę...
A to, rzecz jasna, nie było to zbyt zdrowe dla mego organizmu.
Dlatego postanowiłam wprowadzić w życie zdrowszy i regularniejszy tryb odżywiania.
Od listopada, staram się jeść systematycznie, biorę ze sobą do robocizny owoce i warzywa, jakieś kanapki, i mam w nosie klientów.
Dopóki jestem głodna, klient może mnie cmoknąć w cztery litery, gdyż siedzę na zapleczu i żadna siła mnie stamtąd nie wykurzy.
Dopiero jak się najem, mogę się zająć tym i owym petentem.
Dzięki temu, przestałam mieć notoryczne napady głodu, a moją wieczorną przekąską, stał się ten oto specjał:
To moje ukochane pestki z dyni oraz marchewka, pokrojona w paski.
Zwykle dorzucam do tego jeszcze jogurt naturalny z pokrojonym do niego czosnkiem, ale tu już mi się nie chciało bawić się w sosy.
Prawda, że samo zdrowie?
A Wy jak sobie radzicie z wieczornymi napadami głodu?
Kathy Leonia
wtorek, 12 listopada 2013
252. No i koniec laby...
Witajcie!
Spieszę donieść, iż mój wspaniały, cudowny, ponad tygodniowy urlop, właśnie dobiegł końca.
Dziś już powracam na łono robocizny, by pracować na Skarb Państwa i bogacenia się urzędników czy też ZUS-owców i im podobnych.
Mimo powyższej smutnej nowiny, postaram się prowadzić blogaska w miarę regularnie.
Rozhasałam się bowiem okrutnie w pisaniu podczas tego urlopu mego i ciężko mi teraz będzie porzucić męczenie Was częstymi - ba, codziennymi - notkami.
Tak wiem, już widzę te Wasze miny smutne.
"Jakże to, Leon nie będzie nadawał codziennie?"
Ale spokojnie nie smutajta się.
Coś k' temu zaradzimy!
Mam od dawna już w planach niecne rozbrojenie systemu komputerowego w pracy, co by mi nie blokował dostępu do bloga.
Tak więc przy dobrych wiatrach, będę mogła tworzyć posty i w robociźnie.
To wersja optymistyczna.
Wersja mniej optymistyczna zakłada standardowe pisanie w chałupie przed/po pracą, kiedy to znajdzie się chwila wolnego czasu.
Tak więc zawsze jakaś opcja jest.
Pytanie tylko, jak to wyjdzie w praniu...
Kathy Leonia
Spieszę donieść, iż mój wspaniały, cudowny, ponad tygodniowy urlop, właśnie dobiegł końca.
Dziś już powracam na łono robocizny, by pracować na Skarb Państwa i bogacenia się urzędników czy też ZUS-owców i im podobnych.
Mimo powyższej smutnej nowiny, postaram się prowadzić blogaska w miarę regularnie.
Rozhasałam się bowiem okrutnie w pisaniu podczas tego urlopu mego i ciężko mi teraz będzie porzucić męczenie Was częstymi - ba, codziennymi - notkami.
Tak wiem, już widzę te Wasze miny smutne.
"Jakże to, Leon nie będzie nadawał codziennie?"
Ale spokojnie nie smutajta się.
Coś k' temu zaradzimy!
Mam od dawna już w planach niecne rozbrojenie systemu komputerowego w pracy, co by mi nie blokował dostępu do bloga.
Tak więc przy dobrych wiatrach, będę mogła tworzyć posty i w robociźnie.
To wersja optymistyczna.
Wersja mniej optymistyczna zakłada standardowe pisanie w chałupie przed/po pracą, kiedy to znajdzie się chwila wolnego czasu.
Tak więc zawsze jakaś opcja jest.
Pytanie tylko, jak to wyjdzie w praniu...
Kathy Leonia
poniedziałek, 11 listopada 2013
252. Recenzja: Synergen Sweet Touch Wash-Peeling, peeling do codziennego stosowania dla skóry wrażliwej
Witajcie!
Pozostajemy w temacie zdzieraków naskórka.
Coś mnie wzięło u licha na to akurat zagadnienie.
Jakiś czas temu mówiłam Wam bowiem o mym peelingu ulubionym z marki Hean: Klik!.
Dziś natomiast w ramach równowagi w przyrodzie, nadeszła pora na peelinga iście z moich koszmarów.
Mówić będę bowiem o peelingu do codziennego stosowania dla skóry wrażliwej Synergen Sweet Touch Wash-Peeling.
Słowo od producenta: "Codzienne stosowanie pomaga delikatnie, lecz dokładnie usuwać obumarłe fragmenty naskórka. Zapobiega to zapychaniu się porów i powstawaniu zanieczyszczeń skóry. Formuła bez mydła, zawierająca ekstrakty z malin, marakui i oczaru koi skórę i jednocześnie zatrzymuje w niej wilgoć. Działanie mentolu wywołuje dodatkowy impuls świeżości. Perlisty, owocowy zapach pozwala ci rozpocząć dzień w dobrym humorze. Peeling oczyszcza skórę do głębi porów,poprawia strukturę skóry. Nie zawiera parabenów. Tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie.
Sposób użycia: codziennie rano i wieczorem nałożyć na mokrą twarz i delikatnie rozetrzeć. Omijać przy tym obszar wokół oczu. Następnie dokładnie zmyć"
Produkt w opakowaniu:
I na ręku ino:
Szczegóły:
Cena i dostępność: Zakupiłam owego cudaka w Rossmanie za ok. 8 zł.
Zapach: bardzo chemiczna truskawka, zmieszana z proszkiem do prania... Chyba coś im nie wyszła kompozycja zapachowa. Ble i ohyda...
Konsystencja: jak dla mnie zbyt ciapowata. Peeling nałożony w większej ilości niż ziarnko grochu, spływa nam z każdej powierzchni skórnej. A tego nie chcemy...
Opakowanie i pojemność: przesłodzone, różowe, plastikowe "Cuś" z białymi napisami.
Wydajność: kiepska. Aby poczuć jakiekolwiek minimalne oczyszczenie skóry, trzeba nałożyć naprawdę pokaźną ilość produktu... Mi ten peeling starczył na jakieś trzy tygodnie.
Działanie: uważam, że ten produkt to czarna owca wśród peelingów... Po pierwsze, wyrób Synergen nie jest typowym zdzierakiem, jakie uwielbiam w codziennej pielęgnacji skóry; to bardziej żel do mycia twarzy, aniżeli peeling. Mimo stosowania go przez ok. 3 tygodnie, nie zauważyłam żadnego specjalnego oczyszczenia facjaty. Za brakiem właściwości zdzierających, idzie bardzo kiepska wydajność specyfiku. Grudki peelingujące są bowiem wyczuwalne dopiero, gdy weźmiemy sporą ilość mazidła. No i wreszcie - ohydny, chemiczny zapach, który wręcz odrzuca. Polecam stosowania tego czegoś z zatkanym nosem... Podsumowując, temu peelingowi mówię zdecydowanie: NIE. Szkoda tych 8 zł, naprawdę...
Ocena: 1/5
Kathy Leonia
PS. Chlip, chlip, koniec urlopu, od jutra do roboty...
Pozostajemy w temacie zdzieraków naskórka.
Coś mnie wzięło u licha na to akurat zagadnienie.
Jakiś czas temu mówiłam Wam bowiem o mym peelingu ulubionym z marki Hean: Klik!.
Dziś natomiast w ramach równowagi w przyrodzie, nadeszła pora na peelinga iście z moich koszmarów.
Mówić będę bowiem o peelingu do codziennego stosowania dla skóry wrażliwej Synergen Sweet Touch Wash-Peeling.
Słowo od producenta: "Codzienne stosowanie pomaga delikatnie, lecz dokładnie usuwać obumarłe fragmenty naskórka. Zapobiega to zapychaniu się porów i powstawaniu zanieczyszczeń skóry. Formuła bez mydła, zawierająca ekstrakty z malin, marakui i oczaru koi skórę i jednocześnie zatrzymuje w niej wilgoć. Działanie mentolu wywołuje dodatkowy impuls świeżości. Perlisty, owocowy zapach pozwala ci rozpocząć dzień w dobrym humorze. Peeling oczyszcza skórę do głębi porów,poprawia strukturę skóry. Nie zawiera parabenów. Tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie.
Sposób użycia: codziennie rano i wieczorem nałożyć na mokrą twarz i delikatnie rozetrzeć. Omijać przy tym obszar wokół oczu. Następnie dokładnie zmyć"
Produkt w opakowaniu:
I na ręku ino:
Szczegóły:
Cena i dostępność: Zakupiłam owego cudaka w Rossmanie za ok. 8 zł.
Zapach: bardzo chemiczna truskawka, zmieszana z proszkiem do prania... Chyba coś im nie wyszła kompozycja zapachowa. Ble i ohyda...
Konsystencja: jak dla mnie zbyt ciapowata. Peeling nałożony w większej ilości niż ziarnko grochu, spływa nam z każdej powierzchni skórnej. A tego nie chcemy...
Opakowanie i pojemność: przesłodzone, różowe, plastikowe "Cuś" z białymi napisami.
Wydajność: kiepska. Aby poczuć jakiekolwiek minimalne oczyszczenie skóry, trzeba nałożyć naprawdę pokaźną ilość produktu... Mi ten peeling starczył na jakieś trzy tygodnie.
Działanie: uważam, że ten produkt to czarna owca wśród peelingów... Po pierwsze, wyrób Synergen nie jest typowym zdzierakiem, jakie uwielbiam w codziennej pielęgnacji skóry; to bardziej żel do mycia twarzy, aniżeli peeling. Mimo stosowania go przez ok. 3 tygodnie, nie zauważyłam żadnego specjalnego oczyszczenia facjaty. Za brakiem właściwości zdzierających, idzie bardzo kiepska wydajność specyfiku. Grudki peelingujące są bowiem wyczuwalne dopiero, gdy weźmiemy sporą ilość mazidła. No i wreszcie - ohydny, chemiczny zapach, który wręcz odrzuca. Polecam stosowania tego czegoś z zatkanym nosem... Podsumowując, temu peelingowi mówię zdecydowanie: NIE. Szkoda tych 8 zł, naprawdę...
Ocena: 1/5
Kathy Leonia
PS. Chlip, chlip, koniec urlopu, od jutra do roboty...
niedziela, 10 listopada 2013
251. Gotujemy w weekend, cz. 4 - tort Don Leonio
Witajcie!
Dziś pora dla łasucha każdego, mianowicie pokażę Wam kolejne moje dzieło z zakresu cukiernictwa i tortownictwa.
Biszkopt powstał tak samo jak w wypieku z poprzedniej części tej serii, ("Gotujemy w weekend, cz. 3"): Klik!
Tak więc bez zbędnych przedłużeń, oto efekt:
Tort został przełożony kremem budyniowym (budyń waniliowy, śmietanka 18% 3 łyżeczki, cukier waniliowy).
Na wierzchu natomiast ozdobiłam swój wypiek bitą śmietaną 30% oraz galaretką malinową pokrojoną w kosteczkę.
Warto dodać, że swój wkład do tortu miały również pokrojone na plasterki gruszki.
Nie muszę mówić, że wyszło genialnie?
Kathy & Leon
Dziś pora dla łasucha każdego, mianowicie pokażę Wam kolejne moje dzieło z zakresu cukiernictwa i tortownictwa.
Biszkopt powstał tak samo jak w wypieku z poprzedniej części tej serii, ("Gotujemy w weekend, cz. 3"): Klik!
Tak więc bez zbędnych przedłużeń, oto efekt:
tort roboczo nazwany: "Don Leonio" |
Leon oczywiście już pierwszy zeżarł kawałek "Don Leonia" |
Tort został przełożony kremem budyniowym (budyń waniliowy, śmietanka 18% 3 łyżeczki, cukier waniliowy).
Na wierzchu natomiast ozdobiłam swój wypiek bitą śmietaną 30% oraz galaretką malinową pokrojoną w kosteczkę.
Warto dodać, że swój wkład do tortu miały również pokrojone na plasterki gruszki.
Nie muszę mówić, że wyszło genialnie?
Kathy & Leon
sobota, 9 listopada 2013
250. Sobotnie porządki czas zacząć...
Witajcie!
Dzisiejszy dzień upłynie mi pod znakiem porządków.
Kurze na półkach już tylko czekają na starcie, dywany - na odkurzenie, a ciuchy - na pranie.
Jak zwykle bowiem odkładam wszystko na ostatnią chwilę i obecnie mój pokój wygląda jak po ciężkiej artylerii libacyjnej.
Sprawcą tego całego zamieszania jest - rzecz oczywista- lenistwo.
Rozumiecie - urlop się mi kończy a ja za dużo nie poczyniłam w tym czasie...
Ot takie tam odpoczywanie.
Ale dziś zakasuje rękawy i jazda!
Towarzyszyć mi będzie w powyższych poczynianiach ten oto miły stwór Jacuś, który niestety wszystkie porządki ma w czterech literach:
Tak więc pozdrawiam Was ciepło i mam nadzieję, że Wy również ciężko sprzątacie tak jak ja.
Kathy
Leonia wciągnie zaraz odkurzacz.
Dzisiejszy dzień upłynie mi pod znakiem porządków.
Kurze na półkach już tylko czekają na starcie, dywany - na odkurzenie, a ciuchy - na pranie.
Jak zwykle bowiem odkładam wszystko na ostatnią chwilę i obecnie mój pokój wygląda jak po ciężkiej artylerii libacyjnej.
Sprawcą tego całego zamieszania jest - rzecz oczywista- lenistwo.
Rozumiecie - urlop się mi kończy a ja za dużo nie poczyniłam w tym czasie...
Ot takie tam odpoczywanie.
Ale dziś zakasuje rękawy i jazda!
Towarzyszyć mi będzie w powyższych poczynianiach ten oto miły stwór Jacuś, który niestety wszystkie porządki ma w czterech literach:
"a rób se zdjęcia, rób. Ja i tak się wykręcę dupą do Ciebie. Sasasa" |
Tak więc pozdrawiam Was ciepło i mam nadzieję, że Wy również ciężko sprzątacie tak jak ja.
Kathy
Leonia wciągnie zaraz odkurzacz.
piątek, 8 listopada 2013
249. Recenzja: Hean Slim No Limit, peeling masaż solankowy
Witajcie!
Po wczorajszym, mało kosmetycznym dniu, dziś przyszła pora na pewnego pana zdzieraka.
Będę mówić bowiem o Peelingu masażu solankowym Hean z serii Slim No Limit.
Słów kilka od producenta: " To solankowy peeling ujędrniający. Zawiera sól jodowo-bromową i złuszczające drobinki. Odświeża i wygładza skórę, złuszcza zrogowaciałe warstwy naskórka. Wspomaga zwalczanie cellulitu i poprawia jędrność i elastyczność skóry. W składzie kosmetyku zawarto następujące składniki aktywne:
- sól jodowo-bromową i złuszczające drobinki – intensywnie usuwają martwe komórki naskórka i odblokowują pory. Masaż drobinkami pobudza ukrwienie i dotlenia skórę. Sól jodowo-bromowa (bogata w składniki mineralne: Ca, Mg, J, Br) dodatkowo tonizuje i regeneruje skórę.
- miłorząb japoński – ujędrnia i uelastycznia skórę, wspomaga zwalczanie cellulitu, stymuluje odnowę naskórka.
- D-panthenol – skutecznie nawilża, łagodzi podrażnienia i nadaje skórze miękkość.
Użycie: nakładać na wilgotną skórę, smarować kilka kolistymi ruchami i spłukać. Używać dwa razy w tygodniu."
Bohater w opakowaniu:
I na ręku:
Szczegóły:
Cena i dostępność: Powyższy produkt ucapiłam w Naturze. Kosztował ok. 10 zł.
Zapach: przepiękny, przecudowny! Czuję morską nutę fal spienionych, zmieszaną z wonią cytrusów i piżmem.
Konsystencja: idealna - peeling jest dość stały w swej konsystencji, nie spływa z ręki/nogi/tyłka.
Opakowanie i pojemność: uroczy plastik z niebiesko-zieloną szatą graficzną i czarnymi napisami. 200 ml pojemności.
Wydajność: genialna! Mam ten produkt od 4 miesięcy, używam regularnie i jeszcze coś tam jest!
Działanie: Peeling jak to peeling ma złuszczać nadmiar naskórka a przy tym nie podrażniać nam skóry. Ten produkt z Hean właśnie taki jest. Cudownie usuwa obumarły naskórek, będąc jednocześnie delikatnym i nie wywołującym nigdzie podrażnienia. Używam go po prostu na całe ciało - od twarzy po tyłek. Sprawdza się idealnie! Odkąd go bowiem stosuję, skóra na twarzy już nie straszy mnie wielkimi wypryskami ani rozszerzonymi zbytnio porami, koloryt się jej wyrównał i widać, że promienieje radością i czystością. Skóra na udach z kolei pożegnała się z uporczywym celulitem i wyraźnie się ujędrniła - podobnie jak skóra na tyłku! Dalsze zalety? Produkt jest niesamowicie wydajny - na peeling twarzy, ud i tyłka potrzeba mi naprawdę niewiele mazidła tego - zwykle daję produktu tyle, ile ma średniej wielkości ziarnko grochu. No i ten zapach! Cudowny, morski jak perfumy Davidoffa Cool Water... Jednym słowem - jeśli szukacie peelingu idealnego - znajdziecie go w produkcie Hean.
Ocena: 5/5
A Wy macie swój peeling nad peelingi?
Kathy Leonia
Po wczorajszym, mało kosmetycznym dniu, dziś przyszła pora na pewnego pana zdzieraka.
Będę mówić bowiem o Peelingu masażu solankowym Hean z serii Slim No Limit.
Słów kilka od producenta: " To solankowy peeling ujędrniający. Zawiera sól jodowo-bromową i złuszczające drobinki. Odświeża i wygładza skórę, złuszcza zrogowaciałe warstwy naskórka. Wspomaga zwalczanie cellulitu i poprawia jędrność i elastyczność skóry. W składzie kosmetyku zawarto następujące składniki aktywne:
- sól jodowo-bromową i złuszczające drobinki – intensywnie usuwają martwe komórki naskórka i odblokowują pory. Masaż drobinkami pobudza ukrwienie i dotlenia skórę. Sól jodowo-bromowa (bogata w składniki mineralne: Ca, Mg, J, Br) dodatkowo tonizuje i regeneruje skórę.
- miłorząb japoński – ujędrnia i uelastycznia skórę, wspomaga zwalczanie cellulitu, stymuluje odnowę naskórka.
- D-panthenol – skutecznie nawilża, łagodzi podrażnienia i nadaje skórze miękkość.
Użycie: nakładać na wilgotną skórę, smarować kilka kolistymi ruchami i spłukać. Używać dwa razy w tygodniu."
Bohater w opakowaniu:
I na ręku:
Szczegóły:
Cena i dostępność: Powyższy produkt ucapiłam w Naturze. Kosztował ok. 10 zł.
Zapach: przepiękny, przecudowny! Czuję morską nutę fal spienionych, zmieszaną z wonią cytrusów i piżmem.
Konsystencja: idealna - peeling jest dość stały w swej konsystencji, nie spływa z ręki/nogi/tyłka.
Opakowanie i pojemność: uroczy plastik z niebiesko-zieloną szatą graficzną i czarnymi napisami. 200 ml pojemności.
Wydajność: genialna! Mam ten produkt od 4 miesięcy, używam regularnie i jeszcze coś tam jest!
Działanie: Peeling jak to peeling ma złuszczać nadmiar naskórka a przy tym nie podrażniać nam skóry. Ten produkt z Hean właśnie taki jest. Cudownie usuwa obumarły naskórek, będąc jednocześnie delikatnym i nie wywołującym nigdzie podrażnienia. Używam go po prostu na całe ciało - od twarzy po tyłek. Sprawdza się idealnie! Odkąd go bowiem stosuję, skóra na twarzy już nie straszy mnie wielkimi wypryskami ani rozszerzonymi zbytnio porami, koloryt się jej wyrównał i widać, że promienieje radością i czystością. Skóra na udach z kolei pożegnała się z uporczywym celulitem i wyraźnie się ujędrniła - podobnie jak skóra na tyłku! Dalsze zalety? Produkt jest niesamowicie wydajny - na peeling twarzy, ud i tyłka potrzeba mi naprawdę niewiele mazidła tego - zwykle daję produktu tyle, ile ma średniej wielkości ziarnko grochu. No i ten zapach! Cudowny, morski jak perfumy Davidoffa Cool Water... Jednym słowem - jeśli szukacie peelingu idealnego - znajdziecie go w produkcie Hean.
Ocena: 5/5
A Wy macie swój peeling nad peelingi?
Kathy Leonia
czwartek, 7 listopada 2013
248. Co się działo wczoraj...
Witajcie!
Dziś mądrego posta nie będzie.
Dziś bowiem boli mnie trochę łepetyna i notka będzie mniej artystyczna niż zwykle .
Powód tego stanu jest oczywista banalny.
Zabalowałam wczoraj z koleżanki.
Tak troszeczkę.
Zaczęło się od pogawędek o pracy i społeczeństwie, a skończyło na szukaniu nowej filozofii życia.
A że myślenie spala dużo kalorii, musiałyśmy coś wrzucić na ząb, podczas tych debat inteligenckich.
Jadłyśmy - rzecz oczywista - bardzo zdrowo:
I piłyśmy li wodę źródlaną:
Ot urok urlopowej nudy.
Tak więc dzisiaj się regeneruję, aby powrócić do Was z nieco mądrzejszą notką w dniu jutrzejszym.
Kathy
Leon szuka wodopoju, co by suszenie gardłowe ugasić.
Dziś mądrego posta nie będzie.
Dziś bowiem boli mnie trochę łepetyna i notka będzie mniej artystyczna niż zwykle .
Powód tego stanu jest oczywista banalny.
Zabalowałam wczoraj z koleżanki.
Tak troszeczkę.
Zaczęło się od pogawędek o pracy i społeczeństwie, a skończyło na szukaniu nowej filozofii życia.
A że myślenie spala dużo kalorii, musiałyśmy coś wrzucić na ząb, podczas tych debat inteligenckich.
Jadłyśmy - rzecz oczywista - bardzo zdrowo:
I piłyśmy li wodę źródlaną:
Ot urok urlopowej nudy.
Tak więc dzisiaj się regeneruję, aby powrócić do Was z nieco mądrzejszą notką w dniu jutrzejszym.
Kathy
Leon szuka wodopoju, co by suszenie gardłowe ugasić.
środa, 6 listopada 2013
247. Włosy dawniej i dziś.
Witajcie!
Pozostajemy w tematyce włosowej, którą męczę od kilku dni.
Kilkakrotnie padało bowiem pytanie, czemu nie pokazuję kudłów od przodu, tylko od tyłu.
Tak więc po burzliwym przedumaniu owej kwestii podczas bezsennych nocy, doszłam do wniosku, że w sumie to nie jest taki głupi pomysł.
Jak tylko pomyślałam., zapozowałam genialne do ujęcia, przygotowałam sprzęt fotograficzny i pełna emocji, cyknęłam uroczą focię od przodu.
Oto efekty wczorajszej sesji zdjęciowej:
Dla porównania zdjęcia włosów rok temu:
Jak widać na pierwszy rzut oka, prawdziwy kolor moich włosów jest kwestią dość ciężką do ustalenia.
W robocie twierdzą usilnie, że jestem ciemna, w domu - blondynka, znajomi natomiast mają mnie za coś łaciatego.
Wszystko bowiem zależy od tego, w jakim oświetleniu mnie ktoś ujrzy.
W jasnym słońcu bowiem moje kudły są złoto-miodowe, w pomieszczeniu - ciemne, w domu - ciemnoblond.
Wasze włosy też tak mają?
Kathy & Leon
Pozostajemy w tematyce włosowej, którą męczę od kilku dni.
Kilkakrotnie padało bowiem pytanie, czemu nie pokazuję kudłów od przodu, tylko od tyłu.
Tak więc po burzliwym przedumaniu owej kwestii podczas bezsennych nocy, doszłam do wniosku, że w sumie to nie jest taki głupi pomysł.
Jak tylko pomyślałam., zapozowałam genialne do ujęcia, przygotowałam sprzęt fotograficzny i pełna emocji, cyknęłam uroczą focię od przodu.
Oto efekty wczorajszej sesji zdjęciowej:
Dla porównania zdjęcia włosów rok temu:
Jak widać na pierwszy rzut oka, prawdziwy kolor moich włosów jest kwestią dość ciężką do ustalenia.
W robocie twierdzą usilnie, że jestem ciemna, w domu - blondynka, znajomi natomiast mają mnie za coś łaciatego.
Wszystko bowiem zależy od tego, w jakim oświetleniu mnie ktoś ujrzy.
W jasnym słońcu bowiem moje kudły są złoto-miodowe, w pomieszczeniu - ciemne, w domu - ciemnoblond.
Wasze włosy też tak mają?
Kathy & Leon
wtorek, 5 listopada 2013
246. Depilacja nóg depilatorem - efekty po 5 latach
Witajcie!
Dziś post, po którego przeczytaniu, żywot Wasz depilacyjny już nie będzie nigdy taki sam.
Gwarantuję, że porzucicie zaraz w kąt żyletki, maszynki czy woski, i polecicie w te pędy po zakup jedynego, słusznego sprzętu depilacyjnego.
Jakiego?
A depilatora elektrycznego mianowicie!
Pisałam o nim już tutaj: Klik!
Dzisiaj natomiast, postanowiłam pokazać Wam efekty 5- letniego użytkowania depilatora na małej powierzchni nogi mojej.
Zaznaczam, że to noga nie depilowania jakieś 2/3 tygodnie:
I co, zatkało Was?
Kto by powiedział, że ta noga nie widziała depilatora od 2/3 tygodni?
Wygląda jak świeżo odwłosiona!
Co innego noga golona maszynką czy kremami do depilacji...
Tu pewnie włos by się szerzył na włosie i poganiał kolejnego włosa.
Krótkie spodenki czy sukienka po nodze nie golonej 2 tygodnie?
O matko i córko, zapomnij, toż to wyśmiech przez otoczenie gwarantowany!
Im częściej się depilujemy bowiem maszynką czy specyfikami chemiczno-golącymi, tym szybciej nam ten włos odrasta i szybciej się nam z nogi robi tzw. busz.
W przypadku depilatora takiego problemu nie ma.
Mogę spokojnie założyć sukienkę czy inny ciuch odsłaniający nogi, i wybrać się na imprezę czy na rande-vu do faceta, bez zakłopotania, że nagle jakiś włos mi wylezie tu i ówdzie.
Dzięki systematycznej depilacji depilatorem, włosów odrasta mi coraz mniej, aż w końcu niektóre zanikają.
Takie sytuacje mam w okolicach górnych partii nóg i bikinii.
Oczywiście z początku depilacja depilatorem do przyjemnych nie należy, i niektóre partie skórne bolą jak cholera.
Ale to tylko kwestia przyzwyczajenia.
Po którymś razie z kolei ból będzie mniejszy, aż dojdziecie do momentu, że to wcale Was nie rusza.
Za to efekty gładkości Was ruszają!
Co to, którą zwolenniczkę golenia przekonałam do zakupu depilatora osobistego swego elektrycznego?
Kathy Leonia
Dziś post, po którego przeczytaniu, żywot Wasz depilacyjny już nie będzie nigdy taki sam.
Gwarantuję, że porzucicie zaraz w kąt żyletki, maszynki czy woski, i polecicie w te pędy po zakup jedynego, słusznego sprzętu depilacyjnego.
Jakiego?
A depilatora elektrycznego mianowicie!
Pisałam o nim już tutaj: Klik!
Dzisiaj natomiast, postanowiłam pokazać Wam efekty 5- letniego użytkowania depilatora na małej powierzchni nogi mojej.
Zaznaczam, że to noga nie depilowania jakieś 2/3 tygodnie:
I co, zatkało Was?
Kto by powiedział, że ta noga nie widziała depilatora od 2/3 tygodni?
Wygląda jak świeżo odwłosiona!
Co innego noga golona maszynką czy kremami do depilacji...
Tu pewnie włos by się szerzył na włosie i poganiał kolejnego włosa.
Krótkie spodenki czy sukienka po nodze nie golonej 2 tygodnie?
O matko i córko, zapomnij, toż to wyśmiech przez otoczenie gwarantowany!
Im częściej się depilujemy bowiem maszynką czy specyfikami chemiczno-golącymi, tym szybciej nam ten włos odrasta i szybciej się nam z nogi robi tzw. busz.
W przypadku depilatora takiego problemu nie ma.
Mogę spokojnie założyć sukienkę czy inny ciuch odsłaniający nogi, i wybrać się na imprezę czy na rande-vu do faceta, bez zakłopotania, że nagle jakiś włos mi wylezie tu i ówdzie.
Dzięki systematycznej depilacji depilatorem, włosów odrasta mi coraz mniej, aż w końcu niektóre zanikają.
Takie sytuacje mam w okolicach górnych partii nóg i bikinii.
Oczywiście z początku depilacja depilatorem do przyjemnych nie należy, i niektóre partie skórne bolą jak cholera.
Ale to tylko kwestia przyzwyczajenia.
Po którymś razie z kolei ból będzie mniejszy, aż dojdziecie do momentu, że to wcale Was nie rusza.
Za to efekty gładkości Was ruszają!
Co to, którą zwolenniczkę golenia przekonałam do zakupu depilatora osobistego swego elektrycznego?
Kathy Leonia
poniedziałek, 4 listopada 2013
245, Włosowa aktualizacja: listopad 2013
Witajcie!
Oto dziś aktualizacji nastała pora.
Tak więc moje kłaki już szykują, aby godnie się Wam zaprezentować.
Co u nich więc słychać? A to co zwykle w sumie. Czasem się spuszą, czasem przesuszą, czasem wypadną i zaswędzą.
Ogólnie więc nic nowego, pomijając fakt iż mają awersję do szamponów z Bingo Spa, o którym co świństwie pisałam w poprzedniej notce: Klik!
Teraz kilka obrazków dla przypomnienia.
Włosy w październiku:
Włosy obecnie:
Długość: ok. 56 cm.
Skręt: tego ten tego
Kolor: blondo-rudo-coś.
Stan: walczę z ŁZS...
Grubość: ok. 7 cm
Częstotliwość mycia: co 2/3 dni myję
Olejowanie: co drugie mycie
Produkty używane:
Od lewej:
1. Szampon Green Pharmacy do włosów normalnych i przetłuszczających się Nagietek lekarski - mycie
2. Szampon Vichy Dercos na łupież tłusty - do mycia z 1.
3. Mgiełka z Gliss Kura 7 olejków i płynna keratyna - do psikania w dni bez olejowania
4. Keratyna z ZSK - do szamponu dodawania
5. Aloes z ZSK - jak wyżej
6. Olejek z Baby Dream - do olejowania wieczorami
Produktów jak widać jest mało i nie potrzeba mi większego arsenału.
Rozglądam się jedynie za czymś do złuszczania ŁZS-owego naskórka i korci mnie bardzo Squamax.
A jak kudły u Was?
Dobrze się mają?
PS. Zaktualizowałam zakładkę "sprzedam". Tak więc możeta się podniecać.
Kathy & Leon
Oto dziś aktualizacji nastała pora.
Tak więc moje kłaki już szykują, aby godnie się Wam zaprezentować.
Co u nich więc słychać? A to co zwykle w sumie. Czasem się spuszą, czasem przesuszą, czasem wypadną i zaswędzą.
Ogólnie więc nic nowego, pomijając fakt iż mają awersję do szamponów z Bingo Spa, o którym co świństwie pisałam w poprzedniej notce: Klik!
Teraz kilka obrazków dla przypomnienia.
Włosy w październiku:
Włosy obecnie:
Dane poglądowe:
Długość: ok. 56 cm.
Skręt: tego ten tego
Kolor: blondo-rudo-coś.
Stan: walczę z ŁZS...
Grubość: ok. 7 cm
Częstotliwość mycia: co 2/3 dni myję
Olejowanie: co drugie mycie
Produkty używane:
Od lewej:
1. Szampon Green Pharmacy do włosów normalnych i przetłuszczających się Nagietek lekarski - mycie
2. Szampon Vichy Dercos na łupież tłusty - do mycia z 1.
3. Mgiełka z Gliss Kura 7 olejków i płynna keratyna - do psikania w dni bez olejowania
4. Keratyna z ZSK - do szamponu dodawania
5. Aloes z ZSK - jak wyżej
6. Olejek z Baby Dream - do olejowania wieczorami
Produktów jak widać jest mało i nie potrzeba mi większego arsenału.
Rozglądam się jedynie za czymś do złuszczania ŁZS-owego naskórka i korci mnie bardzo Squamax.
A jak kudły u Was?
Dobrze się mają?
PS. Zaktualizowałam zakładkę "sprzedam". Tak więc możeta się podniecać.
Kathy & Leon
niedziela, 3 listopada 2013
244. O szamponie, co mnie uczulił, czyli uwaga na Bingo Spa...
Witajcie!
Dziś przychodzę do Was z ostrzeżeniem, przed pewnym szamponiskiem, co to mnie strasznie uczulił niedawno.
I podejrzewam, że większość wrażliwych person lub person z ŁZS może również może to COŚ podrażnić...
Mowa będzie o pewnym produkcie z Bingo Spa.
O niewinnie wyglądającym, uroczym zielonym świństwie, na wspomnienie którego krew mi krzepnie w żyłach...
Oto ów winowajca:
Miałam początkowo zrobić pełną recenzję tego świństwa, ale stwierdziłam, że szkoda czasu i atłasu na niego.
Powiem zatem ogólnie, czemu tak na niego psioczę.
Zakupiłam to COŚ jakiś miesiąc temu, kiedy skończył mi się szampon z Naturia Siberica.
Szukałam czegoś na szybko o składzie w miarę nieinwazyjnym - czyt. żeby nie było składników na pół szerokości butelki wypisanych.
I tak oto wśród półek sklepowych w Tesco wpadło mi w ręce szamponisko z Bingo Spa.
Zielona herbata z odżywką...
Brzmiało uroczo, więc radośnie wrzuciłam go do koszyka i jeszcze tego samego dnia umyłam nim łepetynę.
Z początku było wszystko ok - włosy wyglądały jak "cimogę", skóra głowy nie protestowała.
Normalnie myjadło idealne..
Do czasu...
Po jakimś tygodniu użytkowania, skalp zaczął mnie nagle mocniej swędzieć.
Coś tam piecze, coś pulsuje boleścią...
Włosy zrobiły się jeszcze bardziej sianowate niż zwykle, a ŁZS szalał sobie radośnie...
Myślałam - ot przesilenie jesiennie, kilka dni i się uspokoi.
Myłam więc włosy dalej owym szamponem zielonym, nie widząc, że zamiast pomagam - dobijam kudły. Objawy bowiem zamiast przechodzić, były co raz silniejsze.
Smarowanie maścią i aloesem mało pomagało.
Zaczęłam się zastanawiać co jest u licha. Czyżby szamponik mnie uczulił?
Na próbę więc, sięgnęłam po inny szampon jaki miałam w domu - bodajże Barwa z pokrzywą.
Umyłam delikatnie włosy nim, natarłam skórę głowy maścią na grzyba i aloesem i pełna obaw czekałam, co będzie dalej.
Mija godzina, dwie, trzy godziny.
Dzień.
Jest dobrze.
Objawy świądu i chęć morderczego drapania ustąpiły, jak ręką odjął.
Skóra głowy się uspokoiła i ukoiła i już mnie nie piecze ani swędzi.
Z przekrwionym wzrokiem dnia następnego, spojrzałam w kąt łazienki, gdzie niewinnie tkwił ów pożal się świecie wyrób z zielonej herbaty.
"O niedobry Bingo Spa szamponie, to tak mnie chciałeś dobić?"-pomyślałam sobie w duchu, po czym z zimną krwią, wylałam cały produkt do kibla, triumfalnie spuszczając wodę.
"Bul-bul"-odrzekł mściwo ów winowajca, po czym zapieniwszy się wściekle, zniknął w toaletowej otchłani...
Nigdy więcej produktów z tej serii do włosów nie kupię!
Never ever!
Macie słowo Leona!
Kathy
Dziś przychodzę do Was z ostrzeżeniem, przed pewnym szamponiskiem, co to mnie strasznie uczulił niedawno.
I podejrzewam, że większość wrażliwych person lub person z ŁZS może również może to COŚ podrażnić...
Mowa będzie o pewnym produkcie z Bingo Spa.
O niewinnie wyglądającym, uroczym zielonym świństwie, na wspomnienie którego krew mi krzepnie w żyłach...
Oto ów winowajca:
Miałam początkowo zrobić pełną recenzję tego świństwa, ale stwierdziłam, że szkoda czasu i atłasu na niego.
Powiem zatem ogólnie, czemu tak na niego psioczę.
Zakupiłam to COŚ jakiś miesiąc temu, kiedy skończył mi się szampon z Naturia Siberica.
Szukałam czegoś na szybko o składzie w miarę nieinwazyjnym - czyt. żeby nie było składników na pół szerokości butelki wypisanych.
I tak oto wśród półek sklepowych w Tesco wpadło mi w ręce szamponisko z Bingo Spa.
Zielona herbata z odżywką...
Brzmiało uroczo, więc radośnie wrzuciłam go do koszyka i jeszcze tego samego dnia umyłam nim łepetynę.
Z początku było wszystko ok - włosy wyglądały jak "cimogę", skóra głowy nie protestowała.
Normalnie myjadło idealne..
Do czasu...
Po jakimś tygodniu użytkowania, skalp zaczął mnie nagle mocniej swędzieć.
Coś tam piecze, coś pulsuje boleścią...
Włosy zrobiły się jeszcze bardziej sianowate niż zwykle, a ŁZS szalał sobie radośnie...
Myślałam - ot przesilenie jesiennie, kilka dni i się uspokoi.
Myłam więc włosy dalej owym szamponem zielonym, nie widząc, że zamiast pomagam - dobijam kudły. Objawy bowiem zamiast przechodzić, były co raz silniejsze.
Smarowanie maścią i aloesem mało pomagało.
Zaczęłam się zastanawiać co jest u licha. Czyżby szamponik mnie uczulił?
Na próbę więc, sięgnęłam po inny szampon jaki miałam w domu - bodajże Barwa z pokrzywą.
Umyłam delikatnie włosy nim, natarłam skórę głowy maścią na grzyba i aloesem i pełna obaw czekałam, co będzie dalej.
Mija godzina, dwie, trzy godziny.
Dzień.
Jest dobrze.
Objawy świądu i chęć morderczego drapania ustąpiły, jak ręką odjął.
Skóra głowy się uspokoiła i ukoiła i już mnie nie piecze ani swędzi.
Z przekrwionym wzrokiem dnia następnego, spojrzałam w kąt łazienki, gdzie niewinnie tkwił ów pożal się świecie wyrób z zielonej herbaty.
"O niedobry Bingo Spa szamponie, to tak mnie chciałeś dobić?"-pomyślałam sobie w duchu, po czym z zimną krwią, wylałam cały produkt do kibla, triumfalnie spuszczając wodę.
"Bul-bul"-odrzekł mściwo ów winowajca, po czym zapieniwszy się wściekle, zniknął w toaletowej otchłani...
Nigdy więcej produktów z tej serii do włosów nie kupię!
Never ever!
Macie słowo Leona!
Kathy
sobota, 2 listopada 2013
243. Recenzja: Tusz do rzęs Lovely Curling Pump Up Mascara
Witajcie!
Dziś zmierzę się oko w oko i rzęsa w rzęsę z pewnym tuszem, który swojego czasu robił istną furrorę w blogosferze.
Dawno miałam na niego chrapkę, ale dzielnie wykańczałam swoje stare czarne mazidła i nie dałam się porwać początkowej fali szału.
Dopiero teraz, kiedy dwa z trzech moich tuszy dosięgły dna, zdecydowałam się sięgnąć na to coś.
Już wiecie o czym będę mówić?
Tak, dobrze zgadujecie!
Ów legendarny upiększacz rzęs do tusz Lovely Curling Pump Up Mascara.
Słów kilka od producenta: "Maskara pogrubiająca i unosząca rzęsy. Gwarantuje efekt maksymalnie pogrubionych i wydłużonych rzęs".
Bohater w butli:
Oko gołe:
Dwie warstwy tuszu z bliska:
Tusz na oczodole z daleka:
Szczegóły:
Cena i dostępność: Powyższy tusz ucapiłam w Rossmanie na przecenie -40%. Kosztował ok. 5 zł. Normalna cena to ok 10 zł.
Zapach: tusz pachnie czarnym mazidłem.
Konsystencja: na początku tusz był nieco wodnisty, ale po ok. tygodniu "dojrzał" i jest o wiele lepiej - czyt. można spokojnie go użytkować, bez obawy o czarną maź dookoła.
Opakowanie i pojemność: uroczy, żółty plastik z niebieskimi napisami. 8 ml pojemności.
Wydajność: jak na razie bardzo dobra. Używam go od miesiąca/dwóch miesięcy, a nadal buteleczka pełna jest.
Działanie: o dziwo, mimo początkowych sceptycyzmów do tego rodzaju big-hitów z sieci, jestem zaskoczona. I to miło. Jak na produkt z tak niskiej półki cenowej, tusz sprawdza się naprawdę świetnie. Widać, że moje liche rzęsy z Wąchocka, są ładnie podkreślone i wydłużone. Ponadto produkt dość szybko wysycha i nie ucieka mi z oka hen na powieki czy na brwi. Warto dodać, że mazidło powyższe jest naprawdę czarne jak noc i zacnie nadaje głębię spojrzeniu memu. Jedyne co mi się w tym tuszu nie podoba to fakt, iż po pierwszym otwarciu trzeba czekać mniej więcej tydzień/dwa tygodnie, aby nieco wysechł. Inaczej zamiast oka pomalowanego, będziemy miały oko umazane. Innych minusów produktu nie dostrzegam i szczerze go polecam. Jeśli działa na moje rzęsiska to i zadziała na Wasze!
Ocena: 4/5
A jaki jest Wasz tusz ulubiony ostatnio?
Kathy i Leon
Dziś zmierzę się oko w oko i rzęsa w rzęsę z pewnym tuszem, który swojego czasu robił istną furrorę w blogosferze.
Dawno miałam na niego chrapkę, ale dzielnie wykańczałam swoje stare czarne mazidła i nie dałam się porwać początkowej fali szału.
Dopiero teraz, kiedy dwa z trzech moich tuszy dosięgły dna, zdecydowałam się sięgnąć na to coś.
Już wiecie o czym będę mówić?
Tak, dobrze zgadujecie!
Ów legendarny upiększacz rzęs do tusz Lovely Curling Pump Up Mascara.
Słów kilka od producenta: "Maskara pogrubiająca i unosząca rzęsy. Gwarantuje efekt maksymalnie pogrubionych i wydłużonych rzęs".
Bohater w butli:
butla |
a to szczota |
Dwie warstwy tuszu z bliska:
Tusz na oczodole z daleka:
Szczegóły:
Cena i dostępność: Powyższy tusz ucapiłam w Rossmanie na przecenie -40%. Kosztował ok. 5 zł. Normalna cena to ok 10 zł.
Zapach: tusz pachnie czarnym mazidłem.
Konsystencja: na początku tusz był nieco wodnisty, ale po ok. tygodniu "dojrzał" i jest o wiele lepiej - czyt. można spokojnie go użytkować, bez obawy o czarną maź dookoła.
Opakowanie i pojemność: uroczy, żółty plastik z niebieskimi napisami. 8 ml pojemności.
Wydajność: jak na razie bardzo dobra. Używam go od miesiąca/dwóch miesięcy, a nadal buteleczka pełna jest.
Działanie: o dziwo, mimo początkowych sceptycyzmów do tego rodzaju big-hitów z sieci, jestem zaskoczona. I to miło. Jak na produkt z tak niskiej półki cenowej, tusz sprawdza się naprawdę świetnie. Widać, że moje liche rzęsy z Wąchocka, są ładnie podkreślone i wydłużone. Ponadto produkt dość szybko wysycha i nie ucieka mi z oka hen na powieki czy na brwi. Warto dodać, że mazidło powyższe jest naprawdę czarne jak noc i zacnie nadaje głębię spojrzeniu memu. Jedyne co mi się w tym tuszu nie podoba to fakt, iż po pierwszym otwarciu trzeba czekać mniej więcej tydzień/dwa tygodnie, aby nieco wysechł. Inaczej zamiast oka pomalowanego, będziemy miały oko umazane. Innych minusów produktu nie dostrzegam i szczerze go polecam. Jeśli działa na moje rzęsiska to i zadziała na Wasze!
Ocena: 4/5
A jaki jest Wasz tusz ulubiony ostatnio?
Kathy i Leon
piątek, 1 listopada 2013
242. Wielkie zakupiska!
Witajcie!
Tak to znowu ja.
Nie dziwujta się.
Ciężki miesiąc się skończył, przede mną wolne plus urlop więc mogę nadawać na blogu ile wlezie.
Kto jest "za" ma szczęście.
Gorzej z tymi, co są przeciw, bowiem nic mnie nie powstrzyma przed tworzeniem słit noci.
A teraz na poważnie.
Przychodzę do Was ze skromnymi zakupami kosmetycznymi, jakie poczyniłam dokładnie dnia wczorajszego - wypłata, więc rozumiecie.
Oto one:
Od lewej:
1. Perfumy Avon Resse Witherspoon Live Without Regrets, 50 ml, ok. 50 zł na Allegro
2. Wazelina kosmetyczna Bielenda, 25 ml, ok. 3 zł w Tesco
3. Krem na dzień i na noc do skóry suchej, zmęczonej, 75 ml, 9 zł w Rossmanie
4. Masło do twarzy i ciała pomarańcza & masło mango Cztery pory roku, 6 zł w Tesco
Czemu owe zakupy poczyniłam:
1. Co by pachnieć uroczo i wodzić na pokuszenie zacnych facetów przybywających do mej szkoły językowej
2. Do smarowania rzęs. Przeczytałam gdzieś, że od wazeliny rzęsy nam rosną jak na drożdżach. Muszę to rzecz oczywista sprawdzić.
3. Do nawilżania facjaty. Miałam co prawda kupić jakiś krem przeciw zmarszczkowy - nota bene swój pierwszy - ale że jestem zerowa w tym temacie, wybrałam krem nawilżający. Najwyżej się szybciej zmarszczę tu i ówdzie.
4. Do smarowania ciała. Mój ulubieniec jeśli chodzi o masła do ciała. Jego brat: Klik! był genialny a ten zdaje się być jeszcze genialniejszy. Jego zapach - mhmhmhmh... Odpływam!
A Wy co ostatnio ciekawego zakupiłyśta?
Kathy & Leon
Tak to znowu ja.
Nie dziwujta się.
Ciężki miesiąc się skończył, przede mną wolne plus urlop więc mogę nadawać na blogu ile wlezie.
Kto jest "za" ma szczęście.
Gorzej z tymi, co są przeciw, bowiem nic mnie nie powstrzyma przed tworzeniem słit noci.
A teraz na poważnie.
Przychodzę do Was ze skromnymi zakupami kosmetycznymi, jakie poczyniłam dokładnie dnia wczorajszego - wypłata, więc rozumiecie.
Oto one:
można powiększyć poprzez "klik" na zdjęcie |
1. Perfumy Avon Resse Witherspoon Live Without Regrets, 50 ml, ok. 50 zł na Allegro
2. Wazelina kosmetyczna Bielenda, 25 ml, ok. 3 zł w Tesco
3. Krem na dzień i na noc do skóry suchej, zmęczonej, 75 ml, 9 zł w Rossmanie
4. Masło do twarzy i ciała pomarańcza & masło mango Cztery pory roku, 6 zł w Tesco
Czemu owe zakupy poczyniłam:
1. Co by pachnieć uroczo i wodzić na pokuszenie zacnych facetów przybywających do mej szkoły językowej
2. Do smarowania rzęs. Przeczytałam gdzieś, że od wazeliny rzęsy nam rosną jak na drożdżach. Muszę to rzecz oczywista sprawdzić.
3. Do nawilżania facjaty. Miałam co prawda kupić jakiś krem przeciw zmarszczkowy - nota bene swój pierwszy - ale że jestem zerowa w tym temacie, wybrałam krem nawilżający. Najwyżej się szybciej zmarszczę tu i ówdzie.
4. Do smarowania ciała. Mój ulubieniec jeśli chodzi o masła do ciała. Jego brat: Klik! był genialny a ten zdaje się być jeszcze genialniejszy. Jego zapach - mhmhmhmh... Odpływam!
A Wy co ostatnio ciekawego zakupiłyśta?
Kathy & Leon
Subskrybuj:
Posty (Atom)