Dziś wreszcie nastała pora, aby rozpocząć serię porodową.
Sporo osób mnie o takową prosiło, także przybywam z owym materiałem.
Będzie to na pewno kilka osobnych postów, bowiem jedna notka nie jest w stanie oddać tego wszystkiego, co się u mnie działo.
Zatem w pierwszej części skupimy się na odejściu wód płodowych.
Najpierw tradycyjnie chwila mądrości z Internetów, według którego ów proces to nic innego jak rozpoczęcie porodu.
Wiadomo, że u każdej kobiety przebiega to różnie i nie zawsze chlustająca z dróg rodnych woda oznacza rychłe urodzenie dziecka, bo od tego wydarzenia, do porodu właściwego może minąć od kilku do kilkunastu nawet godzin. Tak czy inaczej jednak, z momomentem odejścia wód płodowych, kobieta w ciąży powinna udać się niezwłocznie do szpitala.
Jak to było u mnie?
Ano sam proceder fizjologiczny nastąpił dość niespodziewanie.
Mianowicie siedziałam sobie na podłodze, po turecku, przeglądając Allegro, a dokładnie ogłoszenia dotyczące telefonów Samsung Galaxy s21 Ultra.
Od jakiegoś bowiem czasu marzy mi się powyższy sprzęt dzwoniący i chciałam zrobić mały rekonesans pod kątem dostępności kolorystycznej jak i cenowej tegoż modelu.
I tak sobie siedząc, niczego nie świadoma, poczułam nagle dziwną mokrość, jakbym się zsiusiała.
Stwierdziłam, że nic to dziwnego, wszak w ciąży nietrzymanie moczu to rzecz całkowicie normalna, zatem wstałam dość prędko - na ile gabaryty brzucha na to pozwalały - chcąc udać się do toalety.
Jakie było moje zdziwienie, gdy jak tylko się podniosłam, to trysnęło ze mnie niczym z rozlanego wiadra wody.
Dosłownie.
Bezbarwny płyn był wszędzie. Na podłodze, na spodniach, na płytkach. Przemokłam wzdłuż i wszerz, a najlepsze było to, że sam proceder owego lania się wody nie miał zamiaru się skończyć, tylko cały czas trwał i trwał w najlepsze.
Spanikowałam zatem, już wiedząc co się świeci i jak tylko mąż przyjechał z pracy, pojechaliśmy do szpitala. Całą drogę czułam uciekające ze mnie płyny wodne i wpadałam w coraz większą histerię, poganiając męża, żeby jechał szybciej, bo zaraz urodzę.
Do szpitala dosłownie biegliśmy, znacząc całą drogę moim mokrym śladem.
W rejestracji rzuciłam tylko, że ja na porodówkę muszę lecieć, bo wody mi odeszły, na co panie w rejestracji zaczęły się uprzejmie uśmiechać, mówiąc że to nie tak szybko się dzieje i wpierw muszę papierki przyjęcia powypełniać. Dodam, że cały czas miałam świadomość tego, że jestem cała mokra, od majtek, wkładki, poprzez spodnie i podłogę, gdzie stałam, a tu mi jeszcze jakieś dokumenty każą wypisywać.
Na całe szczęście kwestie formalne szybko były za nami, zatem już legalnie mogłam udać się na porodówkę, myśląc, że zaraz będzie koniec ciążowej przygody i lada moment urodzę.
Cóż, tak się oczywiście nie stało, bowiem od momentu przyjęcia, czyli godziny 17:00, do momentu porodu, czyli 2:50, miało jeszcze trochę czasu upłynąć...
Ale o tym opowiem w kolejnej części.
A u Was mamuśki jak to było z porodem?
Kathy Leonia
The birth of my daughter was quick and uncomplicated! Hugs, Valerie
OdpowiedzUsuńAhhhh ta bezduszna biurokracja, napewno rodzącej nie pomagają. Rozumiem że te procedury są potrzebne ale powinny być ograniczone do minimum; zwłaszcza w takim momencie.
OdpowiedzUsuńMyślę, że Twoje posty będą przydatne dla wielu przyszłych mam. :)
OdpowiedzUsuńHa ha to podpisywanie dokumentów to jakieś jaja.
OdpowiedzUsuńI have never gaven birth for myself...my pregancies were so long that my fountain had to be broken!!
OdpowiedzUsuńNiestety formalności w naszej służbie zdrowia są zawsze na pierwszym miejscu.
OdpowiedzUsuńmyślę,że każda rodząca za pierwszym razem, myśli, że jak odchodzą wody, to zaraz urodzi, jak na filmie :)
OdpowiedzUsuńAkurat procedury przyjęciowe mnie nie dziwią. Bo rak już jest w szpitalach i w zasadzie wszędzie. Najpierw przyjęcie. Dokumentacja. Potem pomiary parametrów i wywiad z pacjentem, przydzielenie do sali i w zasadzie już może pacjent ciut odetchnąć póki znów nie będą czegoś od niego chcieć. Pozdrawiam - pielęgniarka ;-)
OdpowiedzUsuńDla mnie to temat niemalże tabu. ;)
OdpowiedzUsuńOh, it does sound like a start of an adventure. Yes, when the water breaks it's like it comes out of nowhere and you're in your own flood. I'm glad you guys made it to the hospital. Also, thanks for your comments too.
OdpowiedzUsuńNo nieźle- nie rodziłam nigdy, ale pewnie w takiej sytuacji, też pewnie byłabym spanikowana
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To wypełnianie papierów przy przyjęciu to jest jakis koszmar. Serio dałabym sobie wszczepić jakiegoś czipa, który by wyświetlał wszystkie informacje o mnie w momencie przejścia przez drzwi szpitala.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Nie dziwię się, że byłaś zestresowana tą sytuacją. Chętnie poznam kolejny odcinek tej historii.
OdpowiedzUsuńWody odeszły mi dopiero na sali porodowej :)
OdpowiedzUsuńPrzy pierwszym porodzie wody mi odeszły w czasie badania KTG,a przy drugim w domu w łóżku.za każdym razem uczucie jakbym się zsiusiala,ale potem już nic że mnie nie ciekło o dziwo ;)
OdpowiedzUsuńBoa noite minha querida amiga. Passando para desejar uma excelente quinta-feira.
OdpowiedzUsuńAdorei ler seu relato, nunca tive filhos,
OdpowiedzUsuńentão pra mim é tudo novidade.
Acho que ficaria muito ansiosa.
Beijos! 😘🌼
Uy buen relata te mando un beso.
OdpowiedzUsuńMe alegra que estes bien y el bebe. Te mando un beso.
OdpowiedzUsuńMe alegra que estes bien y el bebe. Te mando un beso
OdpowiedzUsuńTo musiała być bardzo stresująca sytuacja, wyobrażam sobie jakie to musiało być ogromne przeżycie 😊
OdpowiedzUsuńI have never given birth normally, even so I felt great pain before giving birth even though finally the doctor still performed the cesarean section procedure
OdpowiedzUsuńo rany... chyba ten dyskomfort był stresujący... i do tego te spokojne uśmiechy że zdążysz wypełnić dokumenty :) w sumie prawie 10h wyszło od wejścia do szpitala? czyli te panie wiedziały że tak to długo bywa :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne wieści :) Masakra z tymi papierkami, ja to pewnie bym była tak spanikowana, że szok!
OdpowiedzUsuń