Hydrolat lawendowy powstaje podczas destylacji parą wodną kwiatów lawendy. W jego skład wchodzą rozpuszczalne w wodzie (charakterystyczne dla danej rośliny) składniki aktywne oraz niewielka ilość olejku eterycznego odpowiadające za delikatny zapach. Jego pH zbliżone jest do naturalnego pH skóry, dlatego też z powodzeniem sprawdzi się w pielęgnacji wszystkich typów cery. Zaaplikowany na skórę zadziała na nią kojąco, łagodząco, gojąco, antyoksydacyjnie i regenerująco.
DZIAŁANIE:
Hydrolat z kwiatu lawendy cenią sobie zwłaszcza osoby posiadające cerę tłustą lub mieszaną, ze skłonnością do zmian trądzikowych. To produkt, który z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom uniwersalnych produktów. Woda kwiatowa w buteleczce z atomizerem może zastąpić tonik - wystarczy spryskać nią twarz lub nanieść na skórę z użyciem płatka kosmetycznego (polecamy te wielokrotnego użytku).
Użycie hydrolatu na świeżo oczyszczoną skórę nie tylko przywróci jej odpowiednie pH po użyciu środka myjącego, ale i przygotuje twarz na kolejne etapy pielęgnacji. Jest też świetnym składnikiem bazowym do wszelkiego rodzaju płukanek, maseczek, toników czy odżywek lub jako baza humektantowa w procesie olejowania włosów.
Hydrolat sprawdzi się też jako odświeżająca mgiełka do twarzy i ciała. W upalne dni możesz go trzymać w lodówce - uczucie ukojenia rozgrzanej skóry chłodną mgiełką - bezcenne. Jeśli na co dzień stosujesz pełny makijaż, delikatnie spryskaj hydrolatem twarz po przypudrowaniu - zyskasz świeższy, naturalny efekt i trwałość."
Cena i dostępność: produkt kupiłam w Internecie za ok. 25 zł.
Zapach: bimber lawendowy.
Konsystencja: płynna.
Opakowanie i pojemność: opakowanie plastikowe, zielonkawe, z fioletową obwalutą i czarnymi napisami od producenta. Pojemność: 100 ml.
Wydajność: dobre. Takie opakowanie starczy nam na kilka miesięcy używania.
Działanie: kiepskie. Zacznę od tego, że to moja pierwsza styczność z marką Cztery Szpaki. Wcześniej co prawda słyszałam o kosmetykach od nich, ale jakoś nie korciło mnie, aby robić tam zakupy. Ale jak wiemy, kobieta zmienną jest i traf chciał, że pokończyło mi się kilka mazideł. Stwierdziłam zatem, czas na zakupy! Drogą kompletnego przypadku - chyba promocja jakaś była - wybrałam się na wirtualny shopping w Czterech Szpakach. I tak oto w me łapki trafił powyższy hydrolat z kwiatów lawendy. Niestety, nie była to miłość od pierwszego, ani każdego kolejnego użycia... Wystarczyła bowiem jedna aplikacja gagatka, bym poczuła się odrzucona przez okropny, alkoholowy zapach... Dacie wiarę, że to dosłownie wali jak lawendowy bimber pędzony po ciemku gdzieś w lesie? I tu pojawia się ciekawostka, mianowicie jakim cudem to tak śmierdzi, skoro w składzie nie ma ani grama %? Nie wiem doprawdy, czy ten typ tak ma, czy trafił mi się jakiś ferelny egzemplarz, podstępnie przeterminowany. Tak czy inaczej ów zapach jest głównym powodem mojej niechęci do stosowania hydrolatu. Ale może skończmy o wonii i przejdzmy do działania? Cóż, za dużo w temacie też się nie wypowiem, gdyż nie zaobserwowałam jakiś spektakularnych efektów podczas stosowania produktu. Coś tam skórę trochę odświeży, coś tam minimalnie ukoi, coś tam delikatnie zmniejszy wydzielanie sebum. Nie są to jednak takie pozytywy, które sprawiłyby, abym ponownie kupiła ów hydrolat. Mazidło mnie na szczęście nie podrażniło, ani nie uczuliło, ale na pewno nie wrócę do niego w przyszłości. Także nie polecam.
Ocena: 2/5
Miałyście?
Kathy Leonia