Witajcie!
Dziś kolejna i ostatnia już odsłona ciążowych perypetii.
Tak więc tu były poprzednie części: Klik! (jadłowstręt), Klik! (zaparcia), Klik! (widmo dawnych zaburzeń odżywiania), Klik! (hemoroidy), Klik! (prawie wymiotne bekanie), Klik! (ruchy dziecka), Klik! (bóle kręgosłupa), Klik! (skracająca się szyjka macicy), Klik! (ostre zapalenie pęcherza).
Tymczasem dziś skupimy się na stosunkowo mało znanej dolegliwości ciążowej - a raczej pęcherzowej - czyli mięsku cewkowym.
Co to jest w ogóle?
Ano zdaniem mądrych ludzi Internetów, mięsko cewkowe to uwypuklenie błony śluzowej, które w wyniku mocnego podrażnienia cewki moczowej lub poprzez zmiany hormonalne, wyrasta w jej zewnętrznym ujściu. Zmiana ta ma wygląd czerwonego, bardzo mocno ukrwionego polipa, który może osiągać nawet kilka centymetrów średnicy. Ów polip nie jest co prawda bolący czy jakoś szczególnie odczuwalny podczas wykonywania codziennych czynności życiowych (może najwyżej stanowić dyskomfort kiedy oddajemy mocz lub uprawiamy sex), natomiast z racji na swoje potężne unaczynienie, powoduje nagle, niespodziewane krwotoki.
Jak się pozbyć tego ustrojstwa?
Ano leczenie mięska cewkowego to nic innego jak zabieg chirurgiczny, polegajacy na laserowym usunięciu zmiany. Nie jest to nic skomplikowanego, ani nie wymaga konkretnej opieki szpitalnej, jedynie kilka dni odpoczynku i unikanie ciężkiej aktywności fizycznej.
Skąd to się w ogóle wzięlo u mnie?
Cóż, wstyd mi jest o tym pisać, bo sama jestem sobie winna swojego obecnego stanu...
Wszystko zaczęło się jakiś czas przed porodem.
Z racji na skracającą się szyjkę macicy: Klik! otrzymałam od swojej ginekolożki polecenie, aby zażywać dopochwowo luteinę, która zapobiegnie przedwczesnemu przyjściu dziecka na świat. Do zalecenia się oczywiście zastosowałam i kornie przez prawie dwa miesiące, codziennie wieczorem, ową tabletkę sobie aplikowałam dopochwowo. Traf jednak chciał, że raz, lub dwa razy omyłkowo medykament wsadziłam w ujście cewki moczowej... Nie wiem doprawdy jak to zrobiłam - widać zdolna jestem - ale stało się. Od razu po tymże incydencie tabletkę oczywiście momentalnie wyjęłam, ale nie obeszło się bez przykrych konsekwencji... Zaraz bowiem po usunięciu luteiny, zaczęłam odczuwać ból pęcherza i dodatkowo towarzyszyła temu, ot taka symboliczna kropelka krwi.
Nie przejęłam się jednak tym zbytnio i szybko zapomniałam o całej sprawie, bo nie sądziłam, że to ma jakiekolwiek znaczenie...
Jakże byłam w błędzie!
Nie minęło kilka dni od tego incydentu, gdy krwawienie, a raczej plamienie powróciło. Ot taka brązowawa smuga jakby kończącej się miesiączki. Nie muszę mówić, że byłam przerażona, bo sądziłam, że to krew z pochwy i coś złego się dzieje z dzieckiem. Pojechaliśmy zaraz do szpitala, gdzie zostałam zbadana i okazało się, że żadnej krwi już tu nie ma i z maluchem jest wszystko ok i nic tu nie ma niepokojącego. I że być może to było takie plamienie przed porodem i tym się mam się nie przejmować. Dopiero, gdyby krwawienie było jeszcze bardziej intensywne to wtedy należy się zgłosić niezwłocznie na izbę przyjęć.
Wróciliśmy więc do domu. Nie muszę dodawać, że cały czas plamiłam, taką brązowawą, gęstą wydzieliną. Pomna jednak słów lekarza ze szpitala nie przejmowałam się, skoro to niby normalne. Wszystko zmieniło się na następny dzień, gdy to rano plamienie zmieniło się w krawawienie i to na tyle intensywne, że przemiękła mi cała bielizna. Znowu w panice pojechaliśmy do szpitala i - tu Was pewnie nie zaskoczę - ponownie usłyszałam diagnozę, że z dzieckiem jest ok, szyjka macicy jest czysta i nic tu nie cieknie. Skąd zatem leci krew? Na to pytanie odpowiedzi mi udzielił dopiero trzeci (!) oglądający mnie w szpitalu lekarz, który - miast pochwą - zainteresował się moim pęcherzem, a dokładnie cewką moczową. Zaobserwował tam bowiem delikatne, krwawiące zgrubienie w okolicach ujścia cewki. Jego zdaniem to właśnie było powodem moich krwawień, tylko jakim cudem coś takiego mi się pojawiło? Czy byłam cewnikowana, czy miałam jakiś poważny uraz, vel ranę pęcherza itp. Wtedy dopiero przypomniało mi się o tym nieszczęśnym, pomyłkowym zaplikowaniu luteiny nie tam gdzie trzeba... I wszystko wtedy stało się jasne.
Podrażniona tabletką cewka moczowa dostała stanu zapalnego, w wyniku którego zaczęła rosnąć polipowa, cieknąca krwią narośl, czyli mięsko cewkowe. Niestety w moich obecnym stanie, czyt. zaawansowa ciąża, usunięcie tego było niemożliwe i na taki zabieg dopiero mogłabym się umówić po porodzie, a najlepiej po połogu. Była także szansa, że po urodzeniu dziecka polip się wchłonie sam, bez interwencji chirurgicznej, bo nie będzie wtedy ucisku na pęcherz moczowy, co niewatpliwie spowodowało zaognienie się stanu narośli. Co mi zatem pozostało? Ano czekać na rozwiazanie...
Pomijając całą otoczkę oczekiwania na narodziny malucha, podczas której cały czas intensywnie krwawiłam, sama narośl powiększyła swoją objętość i z malutkiej gulki urosła do rozmiarów śliwki... Każda wizyta w toalecie była istnym koszmarem, podczas której nie dość, że bolał mnie pęcherz podczas oddawania moczu, to jeszcze musiałam co pół godziny wymieniać przemoknięte krwią wkładki. Zaciskałam jednak zęby, odliczając czas do tzw. godziny zero...
Na całe szczęście mimo tego nieszczęsnego polipa, jakoś ciążę donosiłam i dziecko urodziło się prawie w terminie - no może kilka dni wcześniej. Z maluchem wszystko było w porządku, ze mną także, ale krwawienie nie ustało. Było mi jednak już wszystko jedno, bo krew lała się ze mnie i z pęcherza i z pochwy jako odchody połogowe.
Przechodząc jednak do meritum. Czy po porodzie problem mięska cewkowe zanikł sam? Otóż nie...
Narośl cały czas jest tam, gdzie była... Jej gabaryty się co prawda nieco zmniejszyły, a krwawienie ustało, ale cały czas sączy mi się z pęcherza taka jakby wodnistwa, żółtawa wydzielina, przypominająca mocz. Dodatkowo od czasu do czasu odczuwam ból podczas siusiania i mam cały czas wrażenie pełnego pęcherza, co skutkuje ciągłym lataniem do toalety...
Wizytę u urologa mam zaplanowaną dopiero na koniec lipca (koniec okresu połogowego) i czekam na nią bardzo, licząc, że wtedy zrobimy zabieg usunięcia tego dziadostwa...
Mam już bowiem tego polipa serdecznie dosyć, bo tyle nerwów i strachu ile się przez niego najadłam, jest po prostu nie do opisania.
Dam Wam oczywiście znać, jak się cała ta perturbacja zakończyła.
A Wy spotkaliście się kiedyś z czym podobnym?
Kathy Leonia